Rz: To prawda, że niemiecka federacja już zaplanowała fetę na cześć zwycięzców Euro przed Bramą Brandenburską, tam gdzie świętowaliście z kibicami sukcesy na mundialu?
Joachim Löw: Nie chcę słyszeć teraz ani słowa na ten temat. Pomyślimy o Berlinie, gdy awansujemy do finału. Czyli najwcześniej w czwartek, dzień po meczu.
Wcześniej spotkacie się z najbardziej nieustępliwą drużyną turnieju. Trzy ostatnie zwycięstwa Turków zrobiły na panu wrażenie?
Pracowałem w Turcji, więc wiedziałem od początku czego mogę się spodziewać. To jest zespół, który jak żaden inny potrafi się uczepić ostatniej szansy. Są tacy piłkarze, których emocje paraliżują, z Turkami jest odwrotnie. Oni dopiero gdy czują stres, uwalniają wszystkie siły. Stracić bramkę w 119. minucie i wrócić do gry – to robi wrażenie. Oni się nie poddają nawet wówczas, gdy nikt już nie postawiłby na nich choćby centa. Są dumni z tego, że walczą za ojczyznę.
Niemal codziennie Turcy tracą jakiegoś piłkarza, jak nie z powodu zawieszenia, to kontuzji. Tu widzi pan przewagę swojego zespołu?