Przeciwieństwa można by wyliczać bez końca. Najniższy zespół zmierzy się z jednym z najwyższych. Reprezentacja, która swoją legendę budowała na pięknych porażkach, ze specjalistami od zwycięstw w najważniejszych meczach.
Najbardziej konsekwentna drużyna mistrzostw z najbardziej nieprzewidywalną. Wiele pisano o tureckich niespodziankach, ale tak naprawdę to Niemcy cały czas zaskakiwali swoich kibiców.
Niepokój przed meczem z Polską, potem euforia zgaszona przez Chorwatów, słaby mecz z Austrią, najlepszy w turnieju przeciw Portugalczykom, a sześć dni później męki z Turcją B. Trener Joachim Löw zmieniał taktykę i skład, w meczu z Austrią denerwował się tak bardzo, że następny mecz musiał oglądać z loży stadionu w Bazylei. Luis Aragones był, jak na siebie, bardzo spokojny. Hiszpanie za każdym razem grali tak samo, robiąc swoje aż do chwili, gdy rywal się poddał.
Jako jedyni wygrali wszystkie mecze, strzelili najwięcej bramek, ale to teraz przestaje się liczyć. Zbyt dużo było w tym turnieju niesprawdzonych przepowiedni. Ton miały nadawać małe narody: Portugalia, Holandia, Chorwacja, a w finale są dwa wielkie. Mają równe szanse, zresztą obie drużyny już wygrały. Po powrocie do Madrytu i Berlina będą witane jak zwycięzcy niezależnie od wyniku.
Aragones dobrze pamięta poprzednie święto. W 1964 roku grał w Atletico Madryt, na mistrzostwa Europy nie pojechał, ale był kolegą bohaterów finału na Santiago Bernabeu, zdobywców jedynego trofeum dla Hiszpanii w ważnych turniejach.