- To będzie twardy, ostry pojedynek - mówił trener polskich pięściarzy Ludwik Buczyński. - Kaczor to zabijaka. Bije tak mocno lewym sierpowym jakby walczył w wyższej kategorii. Czasami po treningach nie mogę oddychać po jego ciosach - zachwalał jednego z dwóch swoich pięściarzy, którzy przyjechali na igrzyska. O Kazachu, brązowym medaliście mistrzostw świata sprzed trzech lat powiedział: Mańkut, który potrafi kończyć walki prawą ręką. Może być wojna - zachęcał do obejrzenia pojedynku.
Pierwsze dwie rundy były wyrównane. Niższy Sarsembajew nieoczekiwanie ani myślał atakować. Czekał na ruch Polaka, kontrował , a w trudnych chwilach klinczował. I prowadził, choć to Kaczor zadawał ciosy, których sędziowie nie liczyli.
Punktacja w boksie amatorskim za pomocą elektronicznych maszynek uzależniona jest od refleksu sędziów. Aby cios został zaliczony minimum trzech z pięciu oceniających walkę musi w sekundę wskazać na jednego z pięściarzy naciskając przycisk czerwony lub niebieski. Jeśli wciśnie, ale nie zmieści się w regulaminowym czasie, cios nie zostanie zaliczony.
Tak było w drugiej rundzie. Kaczor gonił, Kazach sprytnie się cofał, ale to jemu zaliczano ciosy. Ostanie dwa starcia były już konsekwencją tego co wydarzyło się wcześniej. Polak stracił głowę, bo wiedział, że wygrana jest coraz dalej, a rywal z zimną krwią wykorzystał okazję.
- Myślałem, że Kazach będzie atakował, ale zmienił taktykę. Sprytna bestia - podsumował porażkę pierwszego z Polaków trener Buczyński. Teraz pozostaje mu wierzyć, że drugi i ostatni z naszych pięściarzy, Łukasz Maszczyk (48 kg) wykorzysta szansę jaką dostał od losu. Jego pierwszym przeciwnikiem jest anonimowy Saidu Kargbo z Sierra Leone. Jeśli go pokona zmierzy się z Jafetem Uutonim z Namibii. Gdyby i z nim sobie poradził jego rywalem w walce o medal będzie prawdopodobnie bojowy Irlandczyk Paddy Barnes.