Chwilę przed startem wyścigu na 500 m Aneta Konieczna spojrzała na siedzącą z przodu Beatę Mikołajczyk i zrobiła coś, o czym myślała od dawna. - To zaszczyt pływać z tobą - powiedziała. Czasu na rozmowę już nie było. Stanęły w bloku i ruszyły.
Kolor medalu był im obojętny. Chodziło tylko o to, żeby nie wyjeżdżać z toru na obrzeżach Pekinu z niczym. Dzień wcześniej obie płakały po czwartym miejscu w wyścigu czwórek, z każdym kolejnym sobotnim finałem polskie nastroje były gorsze. Ósme miejsce Adama Wysockiego i Marka Twardowskiego, ósme Pawła Baraszkiewicza, dziewiąte Romana Rynkiewicza i Daniela Jędraszki. Zamiast gratulacji - pranie brudów i coraz gęstsza atmosfera.
Obie mają swoje sposoby, by zapomnieć o tym, co się dzieje wokół. Aneta na igrzyska przywiozła stos krzyżówek, Beata sześć książek. Do przeczytania została już tylko jedna, na podróż samolotem do Warszawy. Konieczna to od soboty najbardziej utytułowana polska kajakarka, dwa brązowe medale w Sydney i Atenach zdobywała pod panieńskim nazwiskiem Pastuszka. Dla młodszej o siedem lat Mikołajczyk igrzyska w Pekinie były pierwszymi. Pływały już razem w 2005 roku, wygrały nawet zawody Pucharu Świata. Potem się rozstały, nie tylko dlatego, że Aneta przerwała karierę, by urodzić dziecko. Trener Michał Brzuchalski chciał, by od siebie odpoczęły. Wybrał je do dwójki dopiero w sezonie olimpijskim, wygrana w PŚ w Poznaniu potwierdziła, że miał rację.
Trener podszedł do nich niedługo przed początkiem wyścigu. Stanął po kolana w wodzie, chciał sprawdzić czy na sterze nie ma jakiegoś zielska i zapytać jak się czują. - Jesteśmy wkurzone. - I dobrze. Jakbyście były potulne, to bym was musiał głaskać, a ja chcę was wyściskać - odpowiedział. Obiecał sobie wcześniej, że jeśli wygrają, wjedzie rowerem do wody i popłynie do nich. Wierzył w złoto, to jedyny medal, jakiego mu jeszcze brakuje.
Z wyścigu zwykle pamięta się niewiele. Jest meta w oddali, kręcenie wiosłem ile siły w rękach, i ból. Z transu wypada się dopiero na widok białego kartonika na finiszu. Potem ból spływa od rąk przez plecy do nóg, czasem trudno wyjść z łódki. Thomasz Wylenzek, kiedyś pływający dla Polski, a dziś niemiecki mistrz olimpijski w kanadyjkach, skończył jeden finał w szpitalu. Ukraińca Jurija Czebana lekarze polewali na pomoście wodą, inaczej nie stanąłby do dekoracji. Hiszpan David Cal zszedł na chwilę z podium i oparł się na kolanach, żeby nie zwymiotować.