Profesjonalny sport wymaga coraz większych pieniędzy

Kilka dni temu sensację w Anglii wywołała informacja o tym, że do kupna jednego z najbardziej znanych klubów angielskich – Newcastle United – przymierza się tajemnicze nigeryjskie konsorcjum. Biznesmeni z Afryki zamierzali zapłacić dotychczasowemu właścicielowi Mike’owi Ashleyowi ok. 300 mln funtów.

Aktualizacja: 12.10.2008 16:58 Publikacja: 12.10.2008 01:01

Profesjonalny sport wymaga coraz większych pieniędzy

Foto: AFP

Gdyby sprawa dotyczyła bogaczy z Rosji czy Ameryki, nikt nie byłby przesadnie podekscytowany, ale po raz pierwszy właścicielami mieliby się stać milionerzy z najbiedniejszego kontynentu.

[srodtytul]Powiększyć ligę [/srodtytul]

Gdy w 2003 roku Roman Abramowicz przejmował od Kena Batesa zadłużoną Chelsea Londyn, zapewne nie przypuszczał, że zapoczątkuje nową modę wśród możnych tego świata. Już nie wystarczy posiadanie własnego jachtu wielkości pancernika z czasów II wojny światowej czy latanie prywatnym odrzutowcem. Teraz, by należeć do elity, trzeba mieć w posiadaniu piłkarski zespół – obowiązkowo z angielskiej Premier League. Niedługo dla chętnych może zabraknąć klubów.

Nigeryjczyków to jednak nie zraziło. Nie przeszkadzały im wątpliwości wyrażane przez angielską prasę, czy będzie ich w ogóle stać na taką ekstrawagancję, ani wyliczenia, że za sumę, którą są gotowi zapłacić, można ich narodową ligę utrzymywać przez 60 lat. Mike Ashley, miliarder, który przejął Newcastle zaledwie 16 miesięcy temu za 133 mln i w międzyczasie spłacił jeszcze zadłużenie klubu, teraz żąda od potencjalnych nabywców ok. 300 mln funtów, by mniej więcej wyjść na swoje. Jeśli dojdzie do sprzedaży (pogłoski o transakcji są, jak zwykle, dementowane), do tej sumy trzeba jeszcze doliczyć ok. 70 mln rocznych wynagrodzeń dla samych zawodników przedostatniej w tabeli drużyny.

[srodtytul]Abramowicz się boi[/srodtytul]

By utrzymać zespół w lidze, konieczne będzie wzmocnienie składu. O wartościowych zawodników będzie niezwykle trudno, bo jeśli Roman Abramowicz przegrywa walkę o Robinho, to znaczy, że trzeba być gotowym na naprawdę wielkie wydatki.

Sprawcami zamieszania są nowi właściciele Manchesteru City – rodzina władców Abu Dhabi. Arabscy książęta zapłacili za klub Thaksinowi Shinawatrze (byłemu premierowi Tajlandii, odsuniętemu od władzy w 2006 roku w wyniku zamachu stanu) 200 mln funtów. Shinawatra długo się nie opierał, zwłaszcza że jego rządy w klubie narobiły sporo zamieszania.

Wypowiadający się w imieniu szejków Sulaiman al Fahimi szczerze wyjaśnił powody transakcji. – Chcemy stworzyć w Abu Dhabi stolicę sportu i kultury na Bliskim Wschodzie, tak by odbywały się tam wszystkie ważne imprezy – wyjaśnił w wywiadzie dla „Timesa”.

O prymat nie będzie jednak łatwo, bo w Dubaju za 3 miliardy dolarów budowane jest miasto sportu, w którym w przyszłości mają być rozgrywane najważniejsze imprezy sportowe na świecie. Stadion na 60 tysięcy miejsc, hala na 10 tysięcy, boisko do hokeja na trawie z pięciotysięczną widownią i 18-dołkowe pole golfowe na środku pustyni to tylko najważniejsze elementy wspaniałego kompleksu sportowego.

[srodtytul]Ropa zamiast szampana[/srodtytul]

W jednym Abu Dhabi wyprzedza jednak Dubaj bezspornie. W 2009 roku zostanie tam rozegrane Grand Prix Formuły 1, i to od razu kończąca sezon eliminacja. To już drugi tor na Bliskim Wschodzie, po otwartym w 2004 roku obiekcie w Bahrajnie (kosztował ok. 150 mln dolarów, a to niewielki wydatek dla leżącego na ropie państewka).

[srodtytul]Formuła 1 przesuwa się coraz bardziej na Wschód. [/srodtytul]

Tory w krajach arabskich (podobnie jak w Turcji) dopiero dołączają do wyścigowej rodziny. Już wcześniej jednak kierowcy rywalizowali w Malezji na słynnym torze Sepang, w tym roku dołączył uliczny wyścig w Singapurze (pierwszy przy sztucznym świetle), a w 2011 roku w kalendarzu mistrzostw świata zadebiutuje Grand Prix Indii. Bernie Ecclestone zagroził Europie, że może niedługo stać się wyścigowym Trzecim Światem, jeśli nie zacznie inwestować w rozwój infrastruktury.

W doprowadzeniu do pierwszego w historii wyścigu w Indiach duży udział ma Vijay Mallya, jeden z najbogatszych ludzi na świecie i szef teamu Force India. Jak dotąd bolidy Hindusa nie wywalczyły jeszcze punktu, ale Mallya nie ma łatwego zadania, bo przejął najsłabszy zespół w stawce (wcześniej pod nazwą Spyker). Za popsutą zabawkę musiał jednak zapłacić 88 mln euro.

Ecclestone wie, gdzie szukać pieniędzy, i przyszłość coraz ściślej wiąże z Indiami. W 2007 roku kupił, do spółki z szefem zespołu ING Renault Flavio Briatore, drugoligowy klub angielski Queens Park Rangers. Szybko jednak doszedł do wniosku, że warto zaprosić do spółki kogoś jeszcze bogatszego. Najpierw wezwał na pomoc Lakshmiego Mittala (majątek szacowany na 50 mld dolarów), a niedawno do tego triumwiratu dołączył jeszcze Mallya. Queens Park może szybko stać się nową Chelsea, a ligowi konkurenci już się boją, że nie będą w stanie kupić żadnego wartościowego piłkarza.

[srodtytul]Kolarze uciekają na Wschód [/srodtytul]

Po Indiach być może niedługo przyjdzie pora na pierwszy w historii rosyjski zespół w Formule 1 (pod Moskwą budowany jest właśnie tor). Na razie jednak Rosjanie mierzą skromniej i zdobywają przyczółki w peletonie kolarskim. Podczas tegorocznego Tour de France ogłosili z wielką pompą powstanie supergrupy pod nazwą Katiusza. Jej budżet ma wynosić 30 mln euro (trzy razy więcej niż innych czołowych ekip). Pieniądze wyłożą dwa rosyjskie koncerny: Gazprom i Itera. Dyrektorem zespołu będzie były świetny kolarz Andriej Tchmil, który nie kryje, jakie są przyczyny jego utworzenia. – Powstanie tej ekipy jest decyzją polityczną – wyznał wprost. Jak podkreśla z kolei Oleg Tinkow, właściciel grupy Tinkoff, na bazie której utworzona zostanie Katiusza, mimo wysokiego budżetu grupa nie będzie marnować państwowych pieniędzy. – Mamy środki, by kupić każdego kolarza: Evansa, Cancellarę, Boonena. Ale nie wydamy ani centyma więcej, niż wynosi cena rynkowa – zapowiada. Na razie kierownictwu udało się skłonić do podpisania kontraktu takie gwiazdy, jak Australijczyk Robbie McEwen, Belg Gert Steegmans czy utalentowany Rosjanin Władimir Karpiec.

Katiusza będzie już drugą grupą z Europy Wschodniej, która będzie się ścigać w cyklu Pro Tour. W barwach Astany, którą wspiera wiele kazachskich firm, ściga się kilku bardzo znanych kolarzy. Największymi gwiazdami są: Hiszpan Alberto Contador, Niemiec Andreas Kloeden czy Amerykanin Levi Leipheimer. Wprawdzie grupa przeżywała ostatnio trudne chwile po skandalu dopingowym Kazacha Aleksandra Winokurowa, ale wciąż jest jedną z najsilniejszych w peletonie. Do stworzenia teamu kolarskiego z prawdziwego zdarzenia przymierzają się również Ukraińcy. ISD-Danieli Team na początku nie będzie tak spektakularnym przedsięwzięciem jak Katiusza, ale w przyszłości do składu miałby dołączyć słynny Mario Cipollini, który chce wrócić do zawodowego kolarstwa.

Profesjonalny sport wymaga coraz większych pieniędzy. Bogate społeczeństwa Zachodu nie chcą płacić za te widowiska – wolą je oglądać. Rolę dostarczycieli wrażeń przyjmują na siebie miliarderzy z krajów Trzeciego Świata. Kto będzie następny, gdy im też się znudzi?

Gdyby sprawa dotyczyła bogaczy z Rosji czy Ameryki, nikt nie byłby przesadnie podekscytowany, ale po raz pierwszy właścicielami mieliby się stać milionerzy z najbiedniejszego kontynentu.

[srodtytul]Powiększyć ligę [/srodtytul]

Pozostało 97% artykułu
Sport
Putin chciał zorganizować własne igrzyska. Rosja odwołuje swoje plany
Sport
Narendra Modi marzy o igrzyskach. Pójdzie na starcie z Arabią Saudyjską i Katarem?
Sport
Plebiscyt na Najlepszego Sportowca Polski. Poznaliśmy nominowanych
Sport
Zmarł Michał Dąbrowski, reprezentant Polski w szermierce na wózkach, medalista z Paryża
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
SPORT I POLITYKA
Wielki zwrot w Rosji. Wysłali jasny sygnał na Zachód
Walka o Klimat
„Rzeczpospolita” nagrodziła zasłużonych dla środowiska