Widowisko było kosmiczne. Wypełniony do ostatniego miejsca zadaszony piłkarski stadion, na środku ring, wokół postacie z pierwszych stron gazet. Tylko 2 czerwca 1939 roku przyszło w Niemczech więcej ludzi na pojedynek bokserski. Walczył wtedy legendarny Max Schmelling z Adolfem Hauserem, a na stadionie w Stuttgarcie było 70 tysięcy widzów.
Tym razem w ringu muskuły prężył 33-letni, dwumetrowy, wyrzeźbiony jak gladiator Ukrainiec Władymir Kliczko, mistrz świata organizacji IBF, WBO i IBO, i jego młodszy o dwa lata i 15 cm niższy rywal Rusłan Czagajew, który obiecywał, że wie, jak pokonać młodszego z braci Kliczków.
Ale skończyło się na słowach. Kliczko trzymał rywala na dystans lewym prostym i od czasu do czasu bił prawym. W pierwszym starciu uderzył raz, w drugim dwa razy i Czagajew po raz pierwszy w zawodowej karierze padł na deski.
Wstał wprawdzie szybko, ale chyba już wtedy zrozumiał, że tego dnia niewiele wskóra. Później tych prawych było znacznie więcej. Kliczko prezentował się znakomicie pod każdym względem. Szybki, rozluźniony, w niczym nie przypominał pięściarza, który trzykrotnie przegrywał przed czasem. Tym razem był pewny siebie, cierpliwy i świadom celu, do jakiego zmierza. Stawką w tej walce, oprócz mistrzostwa świata IBF, WBO i IBO – był m.in. pas miesięcznika „The Ring” przyznawany najlepszemu pięściarzowi w określonej kategorii.
Ci, którzy wierzyli w zwy- cięstwo niepokonanego Czagajewa, byli w mniejszości. Zdecydowanym faworytem bukmacherów i fachowców był Kliczko. Przez jego lewe proste nie potrafili się w ostatnich latach przedrzeć ani Chris Byrd, ani Lamon Brewster, Sułtan Ibragimow i Hasim Rahman. Czagajew też nie dał rady i podobnie jak tamci, nie zaryzykował.