Tę niesamowitą historię opisał niedawno Wojciech Todur z "Gazety Katowice". Niesamowitą dlatego, że Wiłkomirska przez pół swojego życia nie miała pojęcia o istnieniu Niwki. Nie pochodzi z Zagłębia, nikt z jej rodziny ani znajomych nie grał w AKS. Koncertując kiedyś w Katowicach, włączyła w hotelu radio. – Głos sprawozdawcy wręcz przykuł mnie do odbiornika – wspomina artystka. – Dziennikarz opowiadał o AKS Niwka, drużynie, która z wielkim trudem walczyła o utrzymanie w lidze. Jej przyszłość wisiała na włosku. Tak mnie to poruszyło, że złapałam za długopis i napisałam list.
W ten sposób zaczął się związek słynnej skrzypaczki z piłkarzami maleńkiego klubu, którego największym sukcesem była gra w II lidze. Wiłkomirska na bieżąco śledziła występy zespołu, przysyłała na adres klubu pocztówki i listy. "Czas, żeby Was podnieść na duchu po tych kolejnych porażkach. Wyjeżdżam teraz na miesiąc, ale po powrocie nie chcę Was widzieć na dole tabeli" – pisała w jednym z nich.
Przyszedł wreszcie dzień, w którym doszło do spotkania sympatyczki z działaczami i piłkarzami. Późną jesienią 1975 roku Wiłkomirska obejrzała mecz ze Starem Starachowice, po czym w klubowej hali zagrała specjalnie dla swoich ulubieńców. Zdarzało się, że zapraszała piłkarzy Niwki na występy. Podczas jednego z nich bramkarz Baryła zdjął marynarkę i wywijał nią jak na koncercie rockowym, wprawiając w osłupienie poważnych melomanów.
Opowieść o Wandzie Wiłkomirskiej i AKS Niwka zawiera w sobie istotę kibicowania. – To taka bezinteresowna przyjaźń – mówi artystka, która ma dziś 80 lat i mieszka w Australii. Wciąż pracuje, jest w znakomitej formie. Odgraża się, że w 2017 roku wpadnie do Sosnowca na stulecie ukochanego klubu.
[b]PS [/b]