Nazajutrz po sobotniej ulewie tor w Lesznie nadawał się wprawdzie do jazdy, ale zawody trzeba było przerwać na dwie godziny. Przeciwko ich wznowieniu najgłośniej protestowali Australijczycy, jakby przeczuwając, że tym razem nie dla nich zaświeci słońce.
W niedzielę mieliśmy powtórkę z dramatycznego półfinału w Peterborough. Przed ostatnim biegiem w walce o zwycięstwo liczyli się tylko Polacy i Australijczycy. Obie drużyny miały po 41 punktów.
Tomaszowi Gollobowi od początku zawodów nic nie wychodziło. Kiedy nie zdobył punktów w biegu 18., na trybunach rozległy się gwizdy. Kapitan Australii Leigh Adams, który również jechał w ostatnim biegu, miał na koncie dziesięć punktów (Gollob wówczas tylko trzy).
W decydującym momencie najlepszy polski żużlowiec pokazał jednak klasę. Prowadził od startu do mety. Może problem tkwił w sprzęcie, bo w decydującym biegu jechał na motorze pożyczonym od Krzysztofa Kasprzaka. Adams nie rezygnował, atakował na przemian przy bandzie i przy krawężniku toru, ale z doświadczonym Polakiem nie miał żadnych szans. Przed ostatnim wirażem Gollob zerknął przez ramię i już wtedy wzniósł rękę w geście triumfu. Za chwilę znalazł się w objęciach kolegów.
Polska drużyna miała tego dnia dwóch bohaterów. Na początku zawodów dzięki punktom Jarosława Hampela utrzymywała kontakt z liderami. Słabo jeździł Piotr Protasiewicz, młody Adrian Miedziński w pierwszym biegu upadł, a potem wygrał tylko raz.