Prowadzący wzbogacił rozmowę wyznaniem, że on sam doszedł do pięknej polszczyzny w wyniku częstego żucia gumy. Co jednak mają zrobić dziennikarze prasowi, w przypadku których muskulatura twarzy nie ma nic wspólnego z warsztatem pracy?
Wbrew opinii moich rówieśników, którzy twierdzą, że polszczyzna w mediach osiągnęła dno, uważam, że nie jest aż tak źle. Czytam codziennie rubryki sportowe w gazetach i wydaje mi się, że pod względem językowym nie są one gorsze niż w czasach mojej młodości. Jeśli coś się zmieniło, to moda na błędy. Karierę na przykład robi zwrot: faworyt do medalu.
Dziennikarze sportowi zainfekowali nim kolegów innych specjalności i słychać od czasu do czasu: faworyt do Oscara, faworyci do tarczy antyrakietowej itp. Redaktorzy sportowi mają też problemy z prawidłowym użyciem rzeczownika „zwycięstwo” i czasownika „zwyciężyć”. Mówią i piszą na przykład, że Federer odniósł zwycięstwo z Nadalem (prawidłowo: nad Nadalem), albo że Murray zwyciężył turniej w Bazylei (prawidłowo: w turnieju).
To są oczywiście drobiazgi, które jednak idą potem w naród i powtarzane są na okrągło przez młodych ludzi interesujących się sportem. Moda na pewien rodzaj błędów się zmienia, ale też – jak w przypadku strojów – co jakiś czas wraca. Kilkadziesiąt lat temu, gdy zaczynałem pracę w dziennikarstwie sportowym, w wywiadach często powtarzały się pytania o to, co delikwent czuł, kiedy biegł, skakał, punktował lewym prostym itd.
I oto w gazecie, którą codziennie kupuję, reporter pyta Piotra Gruszkę, jakie to uczucie być mistrzem Europy. „Fajne” – odpowiada siatkarz. Kilka dni później na tych samych łamach kapitan tenisowej reprezentacji Radosław Szymanik musi ujawnić, jak się czuje człowiek, który poprowadził zespół do pierwszego w historii zwycięstwa nad Wielką Brytanią. „Super” – wyznaje trener.