Przez ostatnie 30 miesięcy z tradycji najstarszego wydarzenia sportowego świata zostało niewiele. Ernesto Bertarelli i Larry Ellison, szwajcarski dziedzic firmy biotechnologicznego Serono i szef Oracle Corporation, jeden z najbogatszych ludzi w USA, zrobili z Pucharu Ameryki poligon prywatnej wojny.
[wyimek]200 mln dol. wydał każdy z syndykatów na przygotowania do regat[/wyimek]
Za dymem z ich dział zniknęły wspomnienia z 1851 roku, gdy 15 drewnianych szkunerów ścigało się pierwszy raz dookoła wyspy Wight o Puchar Stu Gwinei, gdy była to przyjazna rywalizacja, liczył się spryt, dzielność i zdolności żeglarskie. Dziś to wyścig technologii i rozdętych ego właścicieli syndykatów.
Oryginalny zbiór zasad rywalizacji – Deed of Gift z 1887 roku – zakładał interpretację przepisów wedle zasad dżentelmeństwa. Jest w nim powiedziane, że obrońca pucharu wybiera przeciwnika i wspólnie określają szczegóły i miejsce wyścigu. Należący do Bertarelliego Alinghi wygrał w 2007 roku poprzednie regaty. Odbywały się one także w Walencji i zapowiadały lata świetności imprezy. Już walka challengerów (Louis Vuitton Cup) przyciągnęła zainteresowanie świata (także Polaków, bo hiszpańskim jachtem kierował Karol Jabłoński). Finał Alinghi – Team New Zealand oglądało 4 mld telewidzów.
Syndykat BMW Oracle Racing Ellisona nie walczył w finale, ale przed sądem w Nowym Jorku znalazł drogę, by w nowej edycji regat zostać oficjalnym challengerem i wyzwać Szwajcarów. Dla Pucharu to była katastrofa. Sponsorzy odeszli, telewizje straciły zainteresowanie, zniszczone zostały prace przygotowawcze, zapał i nadzieje kilkunastu innych ekip.