Kiedy brakuje łez

Marit Bjoergen była na dnie, dziś znów jest wielka. Nie dzięki astmie

Publikacja: 26.02.2010 01:03

Kiedy brakuje łez

Foto: Fotorzepa, Paweł Nowak PN Paweł Nowak

Od siedmiu miesięcy bierze dużo silniejsze lekarstwo. Dopiero w Vancouver po drugim złotym medalu dowiedziała się, że powinna się tego wstydzić. Do tej pory opowiadała o zmianie ze szczegółami, nawet z radością. O tym, że stary lek przestał nadążać za chorobą, że astma zabierała jej nawet jedną piątą mocy, a teraz czuje się świetnie.

Nie spodziewała się, że ktoś zobaczy w tym główną przyczynę obecnych sukcesów. Lek ma dopiero od lipca. A wcześniej niemal całe życie wywróciła do góry nogami, by wreszcie dogonić złoto igrzysk. Z myślą, że to może być jej ostatnia olimpiada.

Zmieniła treningi i trenera. Inaczej pracuje, inaczej odpoczywa, inaczej traktuje dziennikarzy, nauczyła się im odmawiać. Wyjęła nawet kolczyk z lewej brwi, ten, z którym biegała od początku kariery. Chciała zacząć od nowa, zapominając wszystko: i dziewięć medali mistrzostw świata, i te ostatnie lata jak z koszmaru.

– Mój zapas łez na te igrzyska już się wyczerpał – powiedziała cztery lata temu, gdy odjeżdżała z Turynu, nie czekając na bieg na 30 km. Wystarczyło jej to, co przeżyła przez kilkanaście dni we Włoszech. Jeden srebrny medal, jedno zatrucie, jedno przeziębienie i cztery miliony zawiedzionych nadziei, bo cała Norwegia czekała na jej złoto.

To było rok po mistrzostwach świata w Oberstdorfie, w których zdobyła pięć z sześciu możliwych medali, w tym trzy złote, a pewna młoda dziewczyna z Polski, która nieoczekiwanie zajęła w tych MŚ czwarte miejsce na 30 km, tłumaczyła nam za metą z podziwem, że „prawdziwa biegaczka musi potrafić wszystko, jak Marit”.

[srodtytul]Mam was dość[/srodtytul]

To nie był ostatni raz, gdy Justyna Kowalczyk mówiła o niej z podziwem. Jeszcze rok temu nazywała ją w rozmowie z „Rz” „największą z tych, które wciąż biegają”. I dodawała, że „Marit jest młoda i jeszcze wróci”, gdy wielu już o Bjoergen zapominało. Norweżka była wtedy w najciemniejszym punkcie kariery po czterech sezonach klęsk.

Po Turynie przyszły mistrzostwa świata w 2007 w Sapporo z ledwie dwoma brązowymi medalami, niedokończone Tour de Ski 2008 i zapłakane mistrzostwa świata w Libercu. Nie zdobyła w nich żadnego medalu, pierwszy raz od Lahti 2001, mistrzostw, w których debiutowała. W Libercu, jak w Turynie, nie pobiegła już na 30 km. Trener powiedział jej, że jest za słaba, że to nie ma sensu. Dna sięgnęła dwa tygodnie później, gdy była 43. w sprincie w Lahti. Jednemu z norweskich dziennikarzy wysłała wtedy esemesa: „Mam dość rozmów z wami, a ludzie mają dość czytania o mnie. Same złe wiadomości”.

Wtedy zrozumiała, że jeśli chce jeszcze kiedyś stanąć na nartach, musi oczyścić głowę i ciało. Żeby kolejny raz nie było tak, że świetnie zaczyna sezon, ale po Bożym Narodzeniu brakuje już paliwa i wszystko boli. Rok temu baterie wysiadły na finałowym podbiegu Tour de Ski i do końca sezonu nie udało się ich naładować.

Zaharowywała się od początku kariery. W pewnym momencie koleżanki z kadry zaczęły ćwiczyć innym rytmem, bo nie wytrzymywały jej obciążeń. Słynęła ze swoich ośmiodniówek: takich serii katowania się bez umiaru robiła sobie podczas przygotowań kilka. Wystarczy spojrzeć na jej zdjęcia z letnich wyścigów na nartorolkach: na brzuch kulturystki, potężne uda i ramiona.

[srodtytul]Wygładzanie blizn[/srodtytul]

Wciąż jest mocno zbudowana, ale w porównaniu z poprzednimi sezonami przed tym odpoczywała. Zrobiła sobie wiosną dwa miesiące przerwy na, jak to nazwała, „bycie studentką i dobrą ciocią dla swoich kuzynów”. Potem pracowała nad koordynacją ruchów, balansem ciała (przydał się na ostatnim wirażu sprintu w Vancouver, podkreśla to), z psycholog Britt Tajet-Foxell wygładzała swoje blizny. Starała się też poprawić technikę odpychania kijkami i krok łyżwowy.

Świetnie zaczęła obecny sezon PŚ, a w Vancouver spełniła swoje marzenia. Po 15 latach ciężkich treningów.

Justyna Kowalczyk trenuje tak ciężko dopiero od siedmiu lat i to nie jest jedyny powód, dla którego mogłaby się przejrzeć w karierze Bjoergen. Kiedyś nawet to potrafiła.

[ramka]Ma 30 lat, w Pucharze Świata debiutowała jako 19-latka. Wygrała w nim 32 biegi, zdobyła dwie Kryształowe Kule i cztery małe za sprinty. W MŚ wywalczyła dziewięć medali, w tym cztery złote. Była w 2005 sportowcem roku w Norwegii i zapewne zostanie nim w 2009. Nigdy nie była dyskwalifikowana za doping.[/ramka]

Od siedmiu miesięcy bierze dużo silniejsze lekarstwo. Dopiero w Vancouver po drugim złotym medalu dowiedziała się, że powinna się tego wstydzić. Do tej pory opowiadała o zmianie ze szczegółami, nawet z radością. O tym, że stary lek przestał nadążać za chorobą, że astma zabierała jej nawet jedną piątą mocy, a teraz czuje się świetnie.

Nie spodziewała się, że ktoś zobaczy w tym główną przyczynę obecnych sukcesów. Lek ma dopiero od lipca. A wcześniej niemal całe życie wywróciła do góry nogami, by wreszcie dogonić złoto igrzysk. Z myślą, że to może być jej ostatnia olimpiada.

Pozostało 86% artykułu
Sport
Putin chciał zorganizować własne igrzyska. Rosja odwołuje swoje plany
Materiał Promocyjny
Transformacja w miastach wymaga współpracy samorządu z biznesem i nauką
Sport
Narendra Modi marzy o igrzyskach. Pójdzie na starcie z Arabią Saudyjską i Katarem?
Sport
Plebiscyt na Najlepszego Sportowca Polski. Poznaliśmy nominowanych
Sport
Zmarł Michał Dąbrowski, reprezentant Polski w szermierce na wózkach, medalista z Paryża
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
SPORT I POLITYKA
Wielki zwrot w Rosji. Wysłali jasny sygnał na Zachód
Walka o Klimat
„Rzeczpospolita” nagrodziła zasłużonych dla środowiska