[srodtytul][link=http://blog.rp.pl/szczeplek/2010/03/12/wszystkie-moje-milosci/]skomentuj na blogu[/link][/srodtytul]
Kiedy już dowiedziałem się, że Real przegrał, nadzieja na szczęśliwą środę legła w gruzach. Który to raz ukochany klub nie odwzajemnia uczuć, jakie w nim ulokowałem.
Real był moją pierwszą miłością. W drugiej połowie lat 50. uczyłem się dopiero pisać i obce były mi niuanse w rodzaju: komu kibicuje generał Franco, postać z nierealnego dla mnie świata. Różnica między tamtymi a dzisiejszymi czasy polega na tym, że wtedy o naszych uczuciach decydowała wyobraźnia, a dziś robi to telewizja. Nie wiem już, kogo bardziej lubię – Real czy Barcelonę. Młodzieńczych fascynacji nawet po kilkudziesięciu latach nie da się wykreślić i nie zamierzam tego robić. Ale zdobyta później wiedza o kolejach losu Barcelony, w połączeniu z porywającą grą dumy Katalonii też ustawia ten klub w pierwszym szeregu ulubionych.
Kto jeszcze ma w nim miejsce i dlaczego? Manchester od jego katastrofy lotniczej (1958) i zwycięskiego finału z Benfiką (1968). Santos, bo grał w nim Pele. Piłkarz z kolegami trenował na Stadionie Dziesięciolecia, mieszkał w Bristolu, w którym ojciec mojej pierwszej dziewczyny był dyrektorem odpowiedzialnym za gastronomię. Po jednym z obiadów Pele wstał od stołu, głaszcząc się po brzuchu, wyjął z klapy marynarki nietypowy znaczek Santosu – biało-czarną rybkę z literkami SFC i wręczył ją mojemu niedoszłemu teściowi. Mam ten znaczek do dziś. Dziewczyna wyszła za innego.
Parę lat później, kiedy w roku mojej matury Celtic zdobył puchar Europy, zafascynowany grą Szkotów, którzy byli taką samą grupą kolegów z Glasgow i okolic jak my z Falenicy (my, z Hutnika, w Pucharze Polski pokonaliśmy Wicher Kobyłka, a oni w Pucharze Mistrzów Inter Mediolan), wysłałem do nich w maju list z prośbą. W wakacje listonosz przyniósł mi dwie przesyłki jednego dnia. Informację z Uniwersytetu Warszawskiego o przyjęciu na studia i kopertę A4 z Glasgow. A w niej piękne kolorowe zdjęcie Celtiku z autografami wszystkich piłkarzy. Najpierw przypiąłem je pinezkami do trzcinowej ściany w moim świdermajerowskim domku w Falenicy. Teraz, oprawione, wisi w moim pokoju ursynowskiego bloku.