Rozległy się gwizdy, na które Maciej Iwański, w geście solidarności z kolegą, zareagował ruchem ręki, uznawanym za sygnał do grubszej awantury.
Na obydwu piłkarzy posypały się gromy, których ostrości nie stępiła nawet logiczna wypowiedź Grzelaka, że nie chciał nikogo obrażać, a jedynie zwrócić uwagę na nienormalne sytuacje, jakich ostatnio na Łazienkowskiej nie brakuje. Kibice protestują przeciw właścicielom klubu i robią to, nie zważając na nic.
W Manchesterze Utd i Liverpoolu, a więc klubach, na przykłady których powoływać się nie jest wstyd, kibice też protestują przeciw właścicielom. Robią to jednak tak, aby nie ucierpiała drużyna. Piłkarze Legii takiego komfortu nie mają. Nie dość, że nie mogą liczyć na doping, to niektórym z nich kibice wypominają też "niewłaściwe" pochodzenie. Grzelak, który ma niezłe wykształcenie i więcej w głowie od niejednego kibica, opowiadał, że nie czuje się w Legii komfortowo, ponieważ ciąży na nim gra w Widzewie, co mu ortodoksyjni kibice z Łazienkowskiej wypominają.
W geście Grzelaka nie widzę niczego niewłaściwego. Iwański i bramkarz Wisły Mariusz Pawełek, który niedawno wyciągnął w stronę własnej widowni środkowy palec, niewątpliwie naruszyli zasady. Problem z tymi zasadami jest jednak taki, że obowiązują tylko jedną stronę. Tak się przynajmniej wydaje kibicom, dla których jest oczywiste, że jak kupili bilet na mecz, to w pakiecie mają też prawo do obrażania piłkarzy. Więc jak oni ich obrzucają błotem, to jest dobrze, ale kiedy tamci błoto odrzucą – to już skandal.
Kiedy Adam Małysz zaczął przegrywać ze Svenem Hannawaldem, Niemiec potraktowany został w Zakopanem jak wróg, rzucali w niego śnieżkami sfrustrowani i zamroczeni kibice. To był skandal wiele mówiący o Polakach. Wystarczyła jednak interwencja Małysza, aby przy następnej wizycie w Zakopanem potraktować Hannawalda jak przyjaciela. I to też byliśmy my. Na Łazienkowskiej przydałby się taki Małysz. Może Jurek Owsiak?