– To były najciężej zdobyte punkty w tym sezonie – powiedział Kubica po wyścigu. Nie opłaciło się ryzyko taktyczne, podjęte w sobotę przed kwalifikacjami.
W Kanadzie okazało się, że rację mieli ci, którzy na początku sezonu po nudnej Grand Prix Bahrajnu twierdzili, że mniej trwałe opony uatrakcyjnią widowisko. Na nowej, śliskiej nawierzchni toru w Montrealu żaden kierowca nawet nie myślał o przejechaniu całego dystansu wyścigu z tylko jedną wizytą w boksie po nowe ogumienie. W niedzielę mechanicy mieli pełne ręce roboty i po kilka razy obsługiwali samochody swoich podopiecznych. Stratedzy bacznie śledzili czasy okrążeń, wyłapując optymalny moment do zmiany opon. Jednak i tak większość taktycznych gierek rozegrała się w sobotę.
Już podczas treningów kierowcy zorientowali się, że miękka mieszanka – optymalna na przejechanie jednego szybkiego okrążenia w czasie sobotniej walki o pozycje startowe – bardzo szybko się zużywa i wystarcza zaledwie na kilka okrążeń jazdy dobrym tempem. Przepisy wymagają, aby kierowcy z pierwszej dziesiątki na starcie ruszali do wyścigu na tym samym komplecie ogumienia, na którym wywalczyli swój najlepszy czas w sesji kwalifikacyjnej.
Siedmiu kierowców postanowiło nie kombinować i wyjechali na czasówkę na miękkich oponach, natomiast Robert Kubica i duet Red Bulla zaryzykowali z twardszym ogumieniem. Przez to nie mogli wycisnąć maksimum ze swoich samochodów w sobotnie popołudnie, za to mieli nadzieję na solidną pierwszą część wyścigu. Plan zakładał przesunięcie się do przodu, kiedy ruszający na miękkim ogumieniu rywale wcześnie zjadą na zmianę opon.
Koncepcja wydawała się dobra, ale rzeczywistość okazała się brutalna. Jeszcze po siedmiu okrążeniach wszystko zdawało się iść zgodnie z planem, bo po wczesnych zjazdach całej czołówki na czele Grand Prix Kanady znaleźli się obaj kierowcy Red Bulla, a Kubica był trzeci. Jednak kierowca i zespół wiedzieli już, że stoją na straconej pozycji.