[b]• Pokazał się pan na etapie do Pau, nadając tempo uciekającej grupie i wygrywając pierwszą górską premię. Nie mogło to potrwać dłużej? [/b]
- Nie ułożyło się tak, jak mogło się ułożyć. Zaatakowałem, tak jak planowałem od początku wyścigu. W ucieczce był kolega z grupy Liquigas Roman Kreuziger. Pracowałem jak najmocniej, by rosła nasza przewaga, nie tylko nad grupą lidera, ale także nad Robertem Gesinkiem, Joaquinem Rodriguezem, Samuelem Sanchezem, kolarzami z pierwszej dziesiątki, którzy w tym momencie zostali za peletonem. Gdyby nasz atak się powiódł, nawet przy założeniu, że gdzieś przed Tourmalet doszliby nas liderzy, Roman miał szansę wyprzedzić tę trójkę. Przekreśliłem więc marzenia o swoim odjeździe i starałem się maksymalnie pomóc koledze z ekipy mającemu szansę na wysokie miejsce w klasyfikacji. Gdyby jego nie było w grupie, nie pracowałbym tak mocno, tylko się przyczaił i spróbował kolejnego ataku w momencie, gdy kolarze z czołówki klasyfikacji dojdą ucieczkę.
[b] • Jechał pan dla drużyny, dla kolegi i w pewnym momencie zabrakło sił?[/b]
- Tak. Potem już zabrakło sił, ale także motywacji i sensu. Przez te 60 kilometrów za dużo nie jadłem, więc na podjeździe pod drugą premię powiedziałem sobie: basta, już nic nie zmienię.
[b] • Ale na Col de Peyresourde wjechał pan z dużą lekkością i wygrał premię przed liderem klasyfikacji górskiej Anthonym Charteau.[/b]