Nie jestem żużlowcem ani Robertem Kubicą

Organizmu kolarza nie przygotowuje się tak jak motocykl czy bolid Formuły 1 - mówi Sylwester Szmyd, kolarz grupy Liquigas, jedyny Polak w Tour de France

Aktualizacja: 21.07.2010 19:59 Publikacja: 21.07.2010 19:51

Sylwester Szmyd

Sylwester Szmyd

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek JD Jerzy Dudek

[b]• Pokazał się pan na etapie do Pau, nadając tempo uciekającej grupie i wygrywając pierwszą górską premię. Nie mogło to potrwać dłużej? [/b]

- Nie ułożyło się tak, jak mogło się ułożyć. Zaatakowałem, tak jak planowałem od początku wyścigu. W ucieczce był kolega z grupy Liquigas Roman Kreuziger. Pracowałem jak najmocniej, by rosła nasza przewaga, nie tylko nad grupą lidera, ale także nad Robertem Gesinkiem, Joaquinem Rodriguezem, Samuelem Sanchezem, kolarzami z pierwszej dziesiątki, którzy w tym momencie zostali za peletonem. Gdyby nasz atak się powiódł, nawet przy założeniu, że gdzieś przed Tourmalet doszliby nas liderzy, Roman miał szansę wyprzedzić tę trójkę. Przekreśliłem więc marzenia o swoim odjeździe i starałem się maksymalnie pomóc koledze z ekipy mającemu szansę na wysokie miejsce w klasyfikacji. Gdyby jego nie było w grupie, nie pracowałbym tak mocno, tylko się przyczaił i spróbował kolejnego ataku w momencie, gdy kolarze z czołówki klasyfikacji dojdą ucieczkę.

[b] • Jechał pan dla drużyny, dla kolegi i w pewnym momencie zabrakło sił?[/b]

- Tak. Potem już zabrakło sił, ale także motywacji i sensu. Przez te 60 kilometrów za dużo nie jadłem, więc na podjeździe pod drugą premię powiedziałem sobie: basta, już nic nie zmienię.

[b] • Ale na Col de Peyresourde wjechał pan z dużą lekkością i wygrał premię przed liderem klasyfikacji górskiej Anthonym Charteau.[/b]

- Przekomarzałem się po etapie z moim dyrektorem sportowym: jak każesz mi pozostawać z przodu i ciągnąć, to swoje pojadę zawsze, a inni odczują, że to ja dyktuję tempo. Wystartowałem dobrze, ale cóż. Myślę, że odczuwam skutki bardzo intensywnego w tym roku Giro d’Italia. Wystarczy popatrzeć na innych uczestników Touru, którzy poważnie jechali w Giro, jak Cadel Evans czy Carlos Sastre. Nie mówiąc już o liderze mojej grupy Ivanie Basso. Nie zapominajmy, jak pojechaliśmy ten wyścig i co musieliśmy zrobić, by Basso go wygrał. Z drugiej strony, jeśli chcemy wierzyć, że kolarstwo się zmienia, to takie objawy zmęczenia są znakami pozytywnymi. Po prostu nie da rady utrzymać się przez trzy miesiące na bardzo wysokich obrotach. Zwłaszcza w takich warunkach, jakie mamy w Wielkiej Pętli. Przy temperaturze powyżej 40 stopni organizm gorzej się regeneruje.

[b] • Przed Tour de France zapowiadał pan, że spróbuje poszukać szansy etapowego zwycięstwa. Czy po dniu przerwy w Pau znajdzie pan siłę, by w czwartek zaatakować na Tourmalet?[/b]

- To dla mnie ostatnia okazja. Na pewno mam siłę, by o tym myśleć i marzyć. Takie jest kolarstwo. Aczkolwiek widzę, że tutaj trochę mi brakuje. Weźmy sytuację sprzed dwóch dni: prawie ze łzami w oczach zostaję za grupą zasadniczą, dyrektor daje mi bidony, by zawieźć je Kreuzigerowi czy Basso, którzy są z przodu. Wiszę za grupą i nie mogę tak przyspieszyć, by minąć 40 kolarzy. Dla kogoś, kto jest przyzwyczajony, że nadaje tempo grupie i pozostaje mu na kole maksymalnie 15 kolarzy, to trudna sytuacja. Tym bardziej że miesiąc temu na wyścigu Dauphine Libere (Szmyd był dziesiąty w klasyfikacji końcowej – przyp. m.c.) niemal wszyscy, którzy tutaj walczą, byli słabsi ode mnie. Nie mówię już o etapie do Alpe d’Huez (Szmyd przegrał tylko z Hiszpanem Alberto Contadorem i Słoweńcem Janezem Brajkovicem – m.c.). Cóż, trudno. Zachowuję spokój, bo nie jestem żużlowcem ani Robertem Kubicą, nie jeżdżę też na MotoGP. Organizmu kolarza nie przygotowuje się tak jak motocykl czy bolid Formuły 1. Na pytania, co się stało, dlaczego nie wychodzi mi w Tour de France, tak jak chciałbym, nie ma łatwej odpowiedzi. Po prostu tak jest.

[i] rozmawiał Marek Cegliński[/i]

[b]• Pokazał się pan na etapie do Pau, nadając tempo uciekającej grupie i wygrywając pierwszą górską premię. Nie mogło to potrwać dłużej? [/b]

- Nie ułożyło się tak, jak mogło się ułożyć. Zaatakowałem, tak jak planowałem od początku wyścigu. W ucieczce był kolega z grupy Liquigas Roman Kreuziger. Pracowałem jak najmocniej, by rosła nasza przewaga, nie tylko nad grupą lidera, ale także nad Robertem Gesinkiem, Joaquinem Rodriguezem, Samuelem Sanchezem, kolarzami z pierwszej dziesiątki, którzy w tym momencie zostali za peletonem. Gdyby nasz atak się powiódł, nawet przy założeniu, że gdzieś przed Tourmalet doszliby nas liderzy, Roman miał szansę wyprzedzić tę trójkę. Przekreśliłem więc marzenia o swoim odjeździe i starałem się maksymalnie pomóc koledze z ekipy mającemu szansę na wysokie miejsce w klasyfikacji. Gdyby jego nie było w grupie, nie pracowałbym tak mocno, tylko się przyczaił i spróbował kolejnego ataku w momencie, gdy kolarze z czołówki klasyfikacji dojdą ucieczkę.

SPORT I POLITYKA
Wielki zwrot w Rosji. Wysłali jasny sygnał na Zachód
Materiał Promocyjny
Z kartą Simplicity można zyskać nawet 1100 zł, w tym do 500 zł już przed świętami
SPORT I POLITYKA
Igrzyska w Polsce coraz bliżej? Jest miejsce, data i obietnica rewolucji
SPORT I POLITYKA
PKOl ma nowego, zagranicznego sponsora. Można się uśmiechnąć
rozmowa
Radosław Piesiewicz dla „Rzeczpospolitej”: Sławomir Nitras próbuje zniszczyć polski sport
Materiał Promocyjny
Strategia T-Mobile Polska zakładająca budowę sieci o najlepszej jakości przynosi efekty
Sport
Kontrolerzy NIK weszli do siedziby PKOl