Andrzej Fąfara: Anglik z Kołomyi

W rocznicę powstania warszawskiego zapalam świeczkę na grobie Lecha Cergowskiego, wybitnego dziennikarza, wieloletniego zastępcy redaktora naczelnego "Przeglądu Sportowego".

Publikacja: 11.08.2010 20:48

Andrzej Fąfara

Andrzej Fąfara

Foto: Rzeczpospolita

Trochę żałuję, że nigdy go nie zapytałem o sens walki w 1944 roku, choć przejechaliśmy razem wiele kolarskich wyścigów. Nasze rozmowy były zazwyczaj podszyte żartem, gdyż Lech był człowiekiem pogodnym i dowcipnym.

Pamiętam, jak przed wieloma laty podczas bankietu po jednym z etapów Tour de Pologne Cergowski wstał i poprosił o głos. Po czym wygłosił kilkuminutowe przemówienie, przeraźliwie sepleniąc. Na zakończenie wyjaśnił słuchaczom, że tak wspaniałą dykcję wyrobił sobie, pracując w telewizji.

Przypominam sobie ten żart Lecha, gdy przelatuję pilotem po licznych dziś kanałach sportowych. Facet relacjonujący siatkówkę mówi na przykład "jom", "chcom", "takom". Gdy zdarza mu się krytykować zawodników, stwierdza kategorycznie, że "z takom grom to oni nie majom czego szukać". Słyszę go nie pierwszy raz, więc chyba nikomu te jego końcówki wyrazów nie przeszkadzają.

Innego sprawozdawcę, specjalistę od żużla i tenisa, nazywam Anglikiem z Kołomyi. Mówi z tak silnym anglosaskim akcentem, że czasami ciężko go zrozumieć. To może nie jest wielki problem, bo przecież w telewizji liczy się przede wszystkim obraz. Gdyby to jednak ode mnie zależało, to ze względów patriotycznych zatrudniłbym raczej Kaszuba. Efekt byłby taki sam, natomiast przesłanie dużo czytelniejsze.

Kolejny mój faworyt nie ma problemów z wymową, za to powala niefrasobliwością. Całkiem niedawno wyraził ubolewanie, że nie może poinformować widzów o tegorocznych dokonaniach pokazywanego na ekranie sportowca. – Bardzo państwa przepraszam, ale akurat zawiesił mi się komputer. Jak się odwiesi, to oczywiście wszystko państwu przekażę. Nie wiem, może się czepiam. Zwłaszcza że facet okazał się słowny i po kilku minutach rzeczywiście podał te zaległe informacje.

Tak czy inaczej mam wrażenie, że każdego dnia i o każdej porze żart Lecha Cergowskiego sprzed kilkudziesięciu lat jest wcielany w życie przez kolejne pokolenie sprawozdawców. Stereo i w kolorze, cyfrowo i analogowo. Krąży po licznych kanałach telewizyjnych w najrozmaitszych wersjach.

Mało śmiesznych, niestety.

Trochę żałuję, że nigdy go nie zapytałem o sens walki w 1944 roku, choć przejechaliśmy razem wiele kolarskich wyścigów. Nasze rozmowy były zazwyczaj podszyte żartem, gdyż Lech był człowiekiem pogodnym i dowcipnym.

Pamiętam, jak przed wieloma laty podczas bankietu po jednym z etapów Tour de Pologne Cergowski wstał i poprosił o głos. Po czym wygłosił kilkuminutowe przemówienie, przeraźliwie sepleniąc. Na zakończenie wyjaśnił słuchaczom, że tak wspaniałą dykcję wyrobił sobie, pracując w telewizji.

SPORT I POLITYKA
Wielki zwrot w Rosji. Wysłali jasny sygnał na Zachód
Materiał Promocyjny
Z kartą Simplicity od Citibanku można zyskać nawet 1100 zł, w tym do 500 zł już przed świętami
SPORT I POLITYKA
Igrzyska w Polsce coraz bliżej? Jest miejsce, data i obietnica rewolucji
SPORT I POLITYKA
PKOl ma nowego, zagranicznego sponsora. Można się uśmiechnąć
rozmowa
Radosław Piesiewicz dla „Rzeczpospolitej”: Sławomir Nitras próbuje zniszczyć polski sport
Materiał Promocyjny
Sieć T-Mobile Polska nagrodzona przez użytkowników w prestiżowym rankingu
Sport
Kontrolerzy NIK weszli do siedziby PKOl