Fatalna pogoda storpedowała sobotnie półfinały, z dokończeniem w niedzielę też były problemy. Takie sytuacje zawsze pociągają za sobą spore straty finansowe, bo organizatorzy są zobowiązani do zwrotu pieniędzy za sesje, które nie doszły do skutku.
Międzynarodowe mistrzostwa Kanady od lat odbywają się w Toronto i Montrealu, a zgodnie z umową przemiennie grają w tych miastach czołowi tenisiści oraz tenisistki. Wnioski z porównań nie są zbyt ciekawe dla pań z rakietami.
Nie wszyscy wiedzą, że latem zakochani w hokeju Kanadyjczycy swoje uczucia najchętniej lokują w tenisie. Od lat trwa rywalizacja o frekwencję na trybunach i ten wyścig Quebecu z Ontario robi wrażenie na obserwatorach. Dwa lata temu Montreal ustanowił światowy rekord dla tygodniowej imprezy – sprzedano blisko 175 tys. biletów na turniej. Teraz od razu było wiadomo, że nowego rekordu nie będzie. Nie przyjechały siostry Williams oraz Belgijka Henin, wycofała się Szarapowa, na którą czekał specjalny samolot i apartament z wielkim łóżkiem dla wysokiego chłopaka koszykarza.
– Rok temu, kiedy gościliśmy panów, sprzedaliśmy od razu bilety na 12 z 15 sesji. W tym roku u pań na dwie, może trzy. I jeszcze ten deszcz. Marzenia o 200 tys. biletów musimy odłożyć na inną okazję – mówił rozżalony Lapierre. Aby na trybunach nie było zbyt wielu pustych miejsc, zastosowano system obniżek cen, duże rabaty albo transakcje wiązane. O stratach finansowych dyrektor nie chciał się wypowiadać. Odbije sobie za rok, gdy przyjadą Nadal, Federer i spółka.
Stacey Allaster była kiedyś na miejscu Eugene'a Lapierre'a i zarządzała konkurencyjną dla Montrealu imprezą w Toronto. Dwa lata temu otrzymała ofertę pracy od WTA Tour, dziś jest prezydentem tej organizacji. Z wszystkich jej wypowiedzi bije dziś optymizm. – Kobiecy tenis poradził sobie z recesją – mówi Allaster. Pojawili się nowi sponsorzy. Jest o 43 procent mniej wycofań z turniejów, pula nagród zwiększyła się o 31 procent, frekwencja na trybunach, zwłaszcza w turniejach z grupy WTA Premier, o 11 procent.