Ćwierć wieku temu za sprawą Andrzeja Grubby i Leszka Kucharskiego ping-pong wyszedł z piwnicy i trafił na salony, ale od dawna jest już w drodze powrotnej. Trudno sobie wyobrazić pełny Torwar nawet wtedy, gdy gra światowa czołówka. Transmisje w TVP w czasie najlepszej oglądalności to też nieziszczalne marzenie, a polski pingpongista raczej nie wygra krajowego plebiscytu popularności, jak Grubba przed laty.
Kryzys dyscypliny, która w latach 80. goniła tenis ziemny, jest widoczny nie tylko w Polsce. Poza Niemcami, które wciąż żywią większość zdolnych pingpongistów zainteresowanie mistrzami celuloidowej piłeczki jest znikome. Tenisem stołowym rządzi Azja, a tak naprawdę Chiny. Tam grają wielcy mistrzowie tego sportu. Zarabiają miliony i mają status prawdziwych gwiazd.
Kiedyś w Chinach kłaniano się w pas szwedzkiemu geniuszowi ping-ponga Janowi Ove Waldnerowi, swoje wspaniałe chwile miał Grubba, gdy na chińskiej ziemi wygrywał Puchar Świata. Dziś pingpongowe eldorado jest tylko dla Chińczyków. To oni rządzą celuloidowym światem i skutecznie zabijają zainteresowanie tą dyscypliną poza Chinami. Nawet mniej zdolni, niemający szans w chińskiej kadrze, emigrują i bez problemu znajdują miejsce w reprezentacyjnych drużynach nowych ojczyzn. My też mamy swoje Chinki i Chińczyka, którzy mówią po polsku i mają polskie paszporty. Tylko nie mają tej charyzmy co Grubba.
Gdyby ktoś jednak, kierując się dawną sympatią dla tego sportu, wybrał się na Torwar, to wielu gwiazd o skośnych oczach nie zobaczy. Nie zagrają ubiegłoroczni zwycięzcy
– Chinka Fan Ying (gra pojedyńcza) i jej partnerka deblowa Wu Yang. Nie będzie Koreańczyków z Południa, Kim Jung Hoona i Oh Eun Sanga (gra podwójna). Nie przyjadą Chińczycy Liu Shiwen i Zhang Jike, liderzy klasyfikacji singlistów ITTF Pro Tour. Pojawi się tylko mistrz olimpijski z Aten (2004) Ryu Seung Min z Korei Południowej i zawodnicy, których trudno nazwać gwiazdami.