Głos atletów stających do walki o prawa czarnoskórych przez lata był głosem wołającego na puszczy. Jesse Owensowi na nic zdały się cztery złote medale igrzysk olimpijskich w Berlinie (1936), po powrocie do kraju prezydent USA Franklin Delano Roosevelt odmówił przyjęcia go w Białym Domu, na bankiet dla sportowców wszedł tylnymi drzwiami, a w rodzinnej Alabamie nie mógł jeździć autobusem razem z białymi.
Trzydzieści lat później sprinterzy Tommie Smith i John Carlos podnieśli w górę najsłynniejsze pięści w dziejach olimpizmu. To był Meksyk, rok 1968 i dekoracja medalistów biegu na 200 metrów. Zwycięzca Smith założył czarną rękawiczkę na prawą dłoń, trzeci na mecie Carlos – na lewą. Obaj podciągnęli dresy i zdjęli buty, pokazując symbolicznie biedę czarnoskórych rodaków. Tommie owinął się jeszcze szalikiem, a John założył ciemną koszulkę.
Podczas hymnu spuścili głowy, podnieśli pięści i rozpętali burzę, bo pokazali symbol walczącego z rasizmem ruchu Black Power, choć Smith wyjaśniał po latach, że był to raczej „salut praw człowieka". Zdjęcie Johna Dominisa obiegło świat, a szef Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego (MKOl) Avery Brundage wpadł w szał, bo nigdy wcześniej nie spotkał się z polityką podczas dekoracji, i wyrzucił sportowców z wioski olimpijskiej.
Sprinterzy zostali zawieszeni, ale nie stracili medali, a dzięki swemu gestowi wygrali nieśmiertelność. Najpierw w kraju przeszli jednak drogę krzyżową. Dostawali pogróżki i życzenia śmierci, Smith stracił pracę, a żona Carlosa popełniła samobójstwo. Dziennikarze nazywali ich „dzieciakami pozbawionymi wyobraźni", magazyn „Time" – parafrazując olimpijskie motto „szybciej, wyżej, mocniej" – przykleił ich akcji etykietkę: „wścieklej, wstrętniej, brzydziej".
Możliwe, że sprinterów zainspirował do działania Muhammad Ali, który kilkanaście miesięcy wcześniej rozpoczął najtrudniejszą walkę w karierze – przeciwko wojnie w Wietnamie.