Mnie jeszcze na świecie nie było, ale ta bombka była. Wisiała na choince w zrujnowanym mieszkaniu rodziców na Targowej pod 63, potem w Falenicy. 30 lat temu przeprowadziła się ze mną na Ursynów.
Jest owalna, w kolorze błękitnym i różowym, w kierunku czubka zjeżdża narciarz w śmiesznej czerwonej czapce na tle zielonych świerków.
W sumie – rzadka szmira. Ale jaka piękna i ile ma do powiedzenia! Pamięta wszystkie święta, zawsze szczęśliwe, choć nie zawsze bogate. Czekanie z nadzieją, czy Polskie Radio nada w tym roku kolędy, co będzie oznaczało, że Gomułka zaczyna mieć stracha. Sosnowe podłogi pachnące pastą. Tatę wracającego w Wigilię późno z pracy, mamę starającą się o prezenty dla nas. Najczęściej praktyczne – kapcie, rękawiczki, szalik. Ciocię Helę, moją chrzestną, która zawsze w pierwszy dzień świąt przyjeżdżała z Bródna do Falenicy z wujkiem Bolkiem i zawsze przywoziła mi drewniane klocki, na które czekałem. Ciocia miała jeszcze tę zaletę, że jako ekspedientka w sklepie spożywczym na Pradze mogła bez kolejki kupić pomarańcze.
Aż kiedyś obok zwyczajowych prezentów znalazłem pod choinką książkę „Nowoczesna piłka nożna” napisaną przez Bobby’ego Moore’a. Byłem już wtedy duży, skończyłem wiek juniora w falenickim Hutniku, chodziłem na studia, ale wcześniej niczego równie fascynującego o futbolu nie czytałem. W latach 60. i do początku 70. telewizja pokazywała średnio dwa – trzy mecze z prawdziwej zagranicy, ale książek o piłce wciąż nie było, więc to, co napisał kapitan reprezentacji Anglii, mistrz świata, traktowałem jak Biblię. Nauczyłem się tej książki na pamięć, a niecałe trzy lata później już była nieaktualna. Polska pokonała Anglię, a Bobby Moore w istotny sposób się do tego przyczynił. Tak się zakończyła jego kariera, a zaczęło moje zwątpienie nawet w największe piłkarskie autorytety.
Ale jedno Bobby Moore w roku 1970 przewidział. „Jaka jest przyszłość naszej ulubionej gry? – pytał.