U Kim Clijsters po dobrym otwarciu przyszło załamanie formy. Trwało niemal do końca drugiego seta. Na Li zaczęła ustępować rywalce w pierwszych gemach seta ostatniego. Im bliżej końca, tym szybciej rosła dominacja Belgijki.
Novak Djoković i Andy Murray szli przez pierwszy set w miarę równo. Potem krzywe ich skuteczności rozjechały się. W ostatnich gemach wykres z komputera pokazuje gigantyczną przewagę Serba nad Szkotem.
Część kibiców poczuła po tym meczu zawód, bo przywykli do okraszonych perełkami gier Rogera Federera z Rafaelem Nadalem albo do meczów z udziałem choć jednego z tej pary. W batalii Djokovicia z Murrayem można się było pasjonować intensywnością odbić, długimi wymianami, walką o każdy centymetr kortu, ale niewiele było wyrafinowania i fantazji. Na Li nie udźwignęła presji, na pierwszy tytuł w wielkim szlemie Chiny muszą poczekać. Może do Paryża albo Londynu, a może jeszcze kilka lat.
Murray po raz trzeci nie sprostał zadaniu, choć wydawało się, że w finale bez Federera może mieć łatwiej. Medialną histerię na Wyspach trochę tłumaczy fakt, że Brytyjczycy oczekują na tytuł od 75 lat.
Po główne nagrody sięgnęli rozstawieni z nr. 3. Te zwycięstwa były ważne dla Kim i Novaka, co nie zmienia faktu, że te dwie trójki – trochę jak oceny w szkole – położyły się cieniem na całej imprezie. Zabrakło w niej wielkich, epickich gier, był początek zmiany warty u pań oraz nowe porządki u panów. Ukrainiec Aleksander Dołgopołow, Kanadyjczyk Milos Raonic, Australijczyk Bernard Tomic, Litwin Ricardas Berankis i Bułgar Gregor Dimitrow to piątka, która obudziła nadzieje obserwatorów. Ale na szczyt wszyscy oni mają jeszcze daleko.