Odpadliście z Pucharu Polski po meczach z Podbeskidziem, kiedy dał pan szansę gry rezerwowym. Największe rozczarowania sezonu to Maciej Żurawski, Łukasz Garguła, Wojciech Łobodziński? To był ich ostatni sezon w Wiśle?
Niektórzy mają jeszcze kontrakty, a Łobodziński jest poza składem z powodów niezwiązanych ze sportem. Kiedy objąłem drużynę, Żurawski był w pierwszym składzie i ja też początkowo dawałem mu szansę. Nie podołał oczekiwaniom, chociaż trzeba od razu zaznaczyć, że były one olbrzymie. Większe niż te, jakie miał ostatnio na Cyprze czy w Grecji. Garguła z kolei przez większość sezonu leczył kontuzję. Do żadnego z nich nie mam pretensji o pracę na treningach, nikt się nie obijał, wszyscy się starali.
Co się stało z Patrykiem Małeckim, że wiosną zrobił się z niego prawdziwy lider?
Dojrzał piłkarsko, a bardzo mu w tym pomógł Żurawski. Dlatego roli Maćka w drużynie nie sposób ocenić, tylko patrząc na to, co robił na boisku. Był bardzo przydatny na ławce, przekazywał Małeckiemu cenne wskazówki. Patryk nie jest jeszcze takim liderem, który poprowadzi drużynę słowami, podpowie, ustawi kolegów. Ale jest w stanie sam dać sygnał do ataku.
Dlaczego nie gra w kadrze?
To nie moja robota, proszę pytać trenera Smudę.
Jak oceni pan grę reprezentacji Polski?
Nie widziałem wszystkich meczów, ale kiedy Polacy mają piłkę, wygląda to nieźle. Gorzej, gdy tracą i trzeba się bronić. Ale o Euro bardzo bym się nie martwił. Większość piłkarzy gra w zagranicznych klubach. To może być dobra mieszanka – taktyka i przygotowanie z Zachodu plus ten duch walki, który jest chyba w każdym Polaku. To może nie starczyć na Holandię czy Niemcy, ale... trzeba próbować.
Ciągle podoba się panu w Polsce?
Nie było dnia, w którym tęskniłbym za Holandią, a to chyba dużo mówi. Ja i moja dziewczyna jesteśmy zachwyceni Krakowem. Mówię dziewczyna, ale przecież ona wkrótce będzie także matką mojego dziecka, które urodzi się w Polsce. Jeżdżąc na mecze wyjazdowe, poznawałem kraj, wydaje mi się, że jesteście do niego zbyt negatywnie nastawieni, bo ludzi z zewnątrz potrafi zachwycić.
Kiedy Wisłę prowadził Dan Petrescu, zarzucał Polakom lenistwo. Musi pan zmuszać swoich piłkarzy do treningu?
Nie mam żadnych problemów ani z Polakami, ani z piłkarzami z zagranicy. Kiedy drużyna ma dzień wolny, trenerzy przychodzą normalnie do pracy i wie pan, co się okazuje? Że 18 – 20 zawodników też przychodzi nadrobić zaległości. To wielka rzecz, tworzymy prawdziwą grupę.
Dobrze buduje pan swój wizerunek: przychodzi do dziennikarzy przed meczem, by wyjaśnić taktykę, jeździ po Krakowie na rowerze, rozmawia z kibicami...
To mój sposób na pracę. Może powinienem być surowym szefem, ale lubię ludzi.
Ja piłkarzy nie trenuję, ja nimi zarządzam, każdy jest przede wszystkim człowiekiem. Jestem otwarty na ludzi z działu promocji, sprzedaży, na biuro prasowe. Na pewno jest mi łatwiej, bo nie czytam polskich gazet.
Rozumie pan, co się w Polsce dzieje w sprawie kibiców?
Coś dziwnego. O tym, że macie problem z chuliganami, dowiedziałem się niedawno, bo na naszym stadionie jest świetna atmosfera. Raz coś się działo na wyjeździe z Lechem, ale chyba nic poważnego.
Podobno jest tak źle, jak było w Holandii w najgorętszym okresie walki z chuliganami.
Nie sądzę. Bójki między kibicami Ajaksu i Feyenoordu zdarzały się nawet na meczach juniorów. Zamykanie stadionów to na pewno nie jest rozwiązanie, na mecze muszą chodzić ojcowie z synami, żeby ten sport dalej miał sens.
Znajomi z Holandii, którzy dziwili się, że przyjął pan ofertę pracy w Wiśle, już gratulowali mistrzostwa?
Dostałem setki wiadomości. W trakcie naszej rozmowy napisał Marc Overmars, dzwonili ludzie ze sztabu reprezentacji. To bardzo miłe.
A Leo Beenhakker dzwonił?
Jeszcze nie. Pewnie jest na wakacjach. To w końcu on polecił mi tę pracę.
Sylwetka: Robert Maaskant, holenderski trener Wisły Kraków
Urodzony 10 stycznia 1969 roku w Schiedam. Nie był wielkim piłkarzem, grał w Go Ahead Eagles, FC Emmen, FC Zwolle, Excelsiorze Rotterdam i szkockim Motherwell. Jako trener prowadził RBC Roosendaal, Go Ahead Eagles, Willem II Tilburg, MVV Maastricht i NAC Breda. W Wiśle od sierpnia 2010, podpisał dwuletni kontrakt. Mistrzostwo Polski jest jego największym sukcesem.
—rozmawiał Michał Kołodziejczyk