Mistrzostwo bez przypadku

Trener Wisły Robert Maaskant o mistrzostwie, zagranicznych piłkarzach i reprezentacji Polski

Publikacja: 19.05.2011 02:55

Mistrzostwo bez przypadku

Foto: ROL

Uczy się pan jeszcze polskiego?

Robert Maaskant:

Nie, przestałem po przerwie zimowej. Mieliśmy bardzo napięty program, poza tym do drużyny przyszło wielu nowych zawodników, z którymi można się porozumieć tylko po angielsku. Na zorganizowane lekcje zabrakło czasu. Znam wiele słów, problemem jest połączenie ich w zdania. Najważniejsze słowo po polsku, czyli „mistrzostwo", opanowali na szczęście wszyscy piłkarze.

Wygrać ligę było trudniej, niż się pan spodziewał?

Jeśli drużyna zdobywa mistrzostwo trzy kolejki przed końcem, może się wydawać, że bardzo przewyższa rywali, ale tak nie jest w tym przypadku. To był sezon walki. Myślałem, że Wisła ma za głównych rywali Legię, Lecha, a okazało się, że przegraliśmy dwa razy z Górnikiem Zabrze, traciliśmy punkty ze Śląskiem Wrocław czy Koroną Kielce.

Jeśli wygracie trzy ostatnie mecze, będziecie mieć 62 punkty. Żaden mistrz nie miał mniej, od kiedy za zwycięstwo dostaje się trzy punkty.

Ktoś grał w tym sezonie lepiej od Wisły? To dlaczego nas nie wyprzedził w tabeli? Nie zostaliśmy mistrzem tylko dlatego, że rywale byli słabi. Pokazaliśmy najlepszy futbol, a biorąc pod uwagę, ilu nowych zawodników musiało szybko znaleźć na boisku wspólny język, nasze osiągnięcie jest imponujące.

Nie bał się pan operacji na żywym organizmie, zmieniając niemal cały skład w trakcie sezonu?

Było to ryzykowne, ale w Wiśle mamy do siebie zaufanie. Szukaliśmy dobrych proporcji w zespole i nie baliśmy się trudnych decyzji. Sprzedaliśmy ważnych dotąd piłkarzy: braci Brożków czy Mariusza Pawełka. Byliśmy pewni, że ci, którzy przyjdą w ich miejsce, mogą mieć porównywalne lub wyższe umiejętności, a będą bardziej pasować do systemu. Paweł Brożek to świetny piłkarz, ale lepiej czuje się, gdy drużyna gra dwoma napastnikami, a Cwetan Genkow – gdy trzema.

Nie bał się pan, że kibicom trudno będzie się identyfikować z drużyną, w której gra dwóch Polaków?

Nie. W Polsce robi się wielką awanturę o to, że w ekstraklasie grają piłkarze z zagranicy, a przecież na Zachodzie są wielkie kluby, które wygrywają Ligę Mistrzów, mając w składzie tylko obcokrajowców. Szukaliśmy do drużyny także Polaków, ale albo byli nie na sprzedaż, albo kosztowali więcej, niż można sobie wyobrazić, albo woleli wyjechać do innej ligi.

Ma pan w drużynie 15 obcokrajowców, każdego z innego kraju. Ale kapitanem zawsze robił pan jednak Polaka.

Szukałem do tej roli piłkarza, który by mógł podpowiadać i obrońcom, i napastnikom. Żeby mógł prowadzić grę. Zerwałem z zasadą, że musi to być piłkarz z największym stażem, stwierdziłem, że kiedy nie ma Radka Sobolewskiego, kapitanem może być też Czarek Wilk.

Symbolem Wisły stał się zawodnik z Izraela – Maor Melikson. Podobno długo zastanawiał się nad przyjściem do pana drużyny, straszono go antysemitami na trybunach.

To prawda. Rozmawialiśmy z Maorem na ten temat bardzo długo, także przed ostatnim meczem z Cracovią. Wyjaśnialiśmy mu całą sytuację, ale on nie za bardzo się tym przejął. Moim zdaniem antysemityzm to jest tylko trudna historia tego kraju, a nie teraźniejszość. Maor jest bardzo popularny wśród naszych fanów.

O co chodzi z jego grą dla reprezentacji? Niby dostał powołanie z Izraela, ale nie pojechał na zgrupowanie. Franciszek Smuda mówi, że go nie powoła, choć Maor ma polskie obywatelstwo.

Maor może grać dla Izraela albo dla Polski. Teraz nie ma zaproszenia z żadnej reprezentacji, więc może przemyśli sprawę i podejmie jakąś decyzję. Rozmawiałem z nim na ten temat, ale nie mogę zdradzić szczegółów. Musi słuchać swojego serca. Wychował się w Izraelu, ale z Polski pochodzi jego matka, a w Polsce organizowane są też mistrzostwa Europy...

Jak wielu wzmocnień trzeba, by Wisła awansowała do Ligi Mistrzów? Jaki ma pan budżet na wydatki?

To drugie pytanie jest do Stana Valckksa i Bogdana Basałaja. Poszukujemy piłkarzy, ale przyglądamy się też tym, którzy spędzili poprzedni sezon na wypożyczeniu z Wisły. Mam do Stana pełne zaufanie, jego udział w mistrzostwie jest olbrzymi. Gdyby udało się trochę wzmocnić skład, byłoby idealnie.

Na Ligę Mistrzów wystarczy trochę się wzmocnić?

Wzmocnić tak bardzo jak się da, ale skoro zdobyliśmy tytuł, to znaczy, że mamy już pewną jakość.

Odpadliście z Pucharu Polski po meczach z Podbeskidziem, kiedy dał pan szansę gry rezerwowym. Największe rozczarowania sezonu to Maciej Żurawski, Łukasz Garguła, Wojciech Łobodziński? To był ich ostatni sezon w Wiśle?

Niektórzy mają jeszcze kontrakty, a Łobodziński jest poza składem z powodów niezwiązanych ze sportem. Kiedy objąłem drużynę, Żurawski był w pierwszym składzie i ja też początkowo dawałem mu szansę. Nie podołał oczekiwaniom, chociaż trzeba od razu zaznaczyć, że były one olbrzymie. Większe niż te, jakie miał ostatnio na Cyprze czy w Grecji. Garguła z kolei przez większość sezonu leczył kontuzję. Do żadnego z nich nie mam pretensji o pracę na treningach, nikt się nie obijał, wszyscy się starali.

Co się stało z Patrykiem Małeckim, że wiosną zrobił się z niego prawdziwy lider?

Dojrzał piłkarsko, a bardzo mu w tym pomógł Żurawski. Dlatego roli Maćka w drużynie nie sposób ocenić, tylko patrząc na to, co robił na boisku. Był bardzo przydatny na ławce, przekazywał Małeckiemu cenne wskazówki. Patryk nie jest jeszcze takim liderem, który poprowadzi drużynę słowami, podpowie, ustawi kolegów. Ale jest w stanie sam dać sygnał do ataku.

Dlaczego nie gra w kadrze?

To nie moja robota, proszę pytać trenera Smudę.

Jak oceni pan grę reprezentacji Polski?

Nie widziałem wszystkich meczów, ale kiedy Polacy mają piłkę, wygląda to nieźle. Gorzej, gdy tracą i trzeba się bronić. Ale o Euro bardzo bym się nie martwił. Większość piłkarzy gra w zagranicznych klubach. To może być dobra mieszanka – taktyka i przygotowanie z Zachodu plus ten duch walki, który jest chyba w każdym Polaku. To może nie starczyć na Holandię czy Niemcy, ale... trzeba próbować.

Ciągle podoba się panu w Polsce?

Nie było dnia, w którym tęskniłbym za Holandią, a to chyba dużo mówi. Ja i moja dziewczyna jesteśmy zachwyceni Krakowem. Mówię dziewczyna, ale przecież ona wkrótce będzie także matką mojego dziecka, które urodzi się w Polsce. Jeżdżąc na mecze wyjazdowe, poznawałem kraj, wydaje mi się, że jesteście do niego zbyt negatywnie nastawieni, bo ludzi z zewnątrz potrafi zachwycić.

Kiedy Wisłę prowadził Dan Petrescu, zarzucał Polakom lenistwo. Musi pan zmuszać swoich piłkarzy do treningu?

Nie mam żadnych problemów ani z Polakami, ani z piłkarzami z zagranicy. Kiedy drużyna ma dzień wolny, trenerzy przychodzą normalnie do pracy i wie pan, co się okazuje? Że 18 – 20 zawodników też przychodzi nadrobić zaległości. To wielka rzecz, tworzymy prawdziwą grupę.

Dobrze buduje pan swój wizerunek: przychodzi do dziennikarzy przed meczem, by wyjaśnić taktykę, jeździ po Krakowie na rowerze, rozmawia z kibicami...

To mój sposób na pracę. Może powinienem być surowym szefem, ale lubię ludzi.

Ja piłkarzy nie trenuję, ja nimi zarządzam, każdy jest przede wszystkim człowiekiem. Jestem otwarty na ludzi z działu promocji, sprzedaży, na biuro prasowe. Na pewno jest mi łatwiej, bo nie czytam polskich gazet.

Rozumie pan, co się w Polsce dzieje w sprawie kibiców?

Coś dziwnego. O tym, że macie problem z chuliganami, dowiedziałem się niedawno, bo na naszym stadionie jest świetna atmosfera. Raz coś się działo na wyjeździe z Lechem, ale chyba nic poważnego.

Podobno jest tak źle, jak było w Holandii w najgorętszym okresie walki z chuliganami.

Nie sądzę. Bójki między kibicami Ajaksu i Feyenoordu zdarzały się nawet na meczach juniorów. Zamykanie stadionów to na pewno nie jest rozwiązanie, na mecze muszą chodzić ojcowie z synami, żeby ten sport dalej miał sens.

Znajomi z Holandii, którzy dziwili się, że przyjął pan ofertę pracy w Wiśle, już gratulowali mistrzostwa?

Dostałem setki wiadomości. W trakcie naszej rozmowy napisał Marc Overmars, dzwonili ludzie ze sztabu reprezentacji. To bardzo miłe.

A Leo Beenhakker dzwonił?

Jeszcze nie. Pewnie jest na wakacjach. To w końcu on polecił mi tę pracę.

Sylwetka: Robert Maaskant, holenderski trener Wisły Kraków

Urodzony 10 stycznia 1969 roku w Schiedam. Nie był wielkim piłkarzem, grał w Go Ahead Eagles, FC Emmen, FC Zwolle, Excelsiorze Rotterdam i szkockim Motherwell. Jako trener prowadził RBC Roosendaal, Go Ahead Eagles, Willem II Tilburg, MVV Maastricht i NAC Breda. W Wiśle od sierpnia 2010, podpisał dwuletni kontrakt. Mistrzostwo Polski jest jego największym sukcesem.

—rozmawiał Michał Kołodziejczyk

Uczy się pan jeszcze polskiego?

Robert Maaskant:

Pozostało jeszcze 100% artykułu
Sport
Dlaczego Kirsty Coventry wygrała wybory i będzie pierwszą kobietą na czele MKOl?
Sport
Długi cień Thomasa Bacha. Kirsty Coventry nową przewodniczącą MKOl
SPORT I POLITYKA
Wybory w MKOl. Czy Rosjanie i Chińczycy wybiorą następcę Bacha?
Sport
Walka o władzę na olimpijskim szczycie. Kto wygra wybory w MKOl?
Materiał Promocyjny
Warunki rozwoju OZE w samorządach i korzyści z tego płynące
Sport
Koniec Thomasa Bacha. Zbudował korporację i ratował świat sportu przed rozłamem
Materiał Promocyjny
Sezon motocyklowy wkrótce się rozpocznie, a Suzuki rusza z 19. edycją szkoleń