Po raz drugi ścigał się Pan w Rosji. Rok temu zimą w okolicach St. Petersburga zwyciężył Pan w Baja Russia Northen Forrest. Wtedy jednak komisja odebrała Panu zwycięstwo, w wyniku czego wygrał Rosjanin, którego Pan wyprzedził o minutę. Tym razem wygrał Pan o prawie dwie godziny z utytułowanym kolegą ze wspólnego zespołu X-raid Stephanem Peterhansel'em. Obyło się bez ingerencji komisji. Rosjanie nauczyli się grać fair?
Rzeczywiście to były dwa różne rajdy. Silk Way to rajd dający świetne przygotowanie do Dakaru. Dlatego razem ze Stephanem namawialiśmy długo naszego szefa Sven'a Quandt'a (zespół X-raid — red), żeby do Rosji pojechać. Zgodził się, a my jechaliśmy tam, by testować samochody i ustawienia. Taki był główny cel i został osiągnięty. Rajd był morderczy. Prawie 4000 km w siedem dni. Wszystkie rodzaje nawierzchni znane z Dakaru i jeszcze więcej — szuter, glina, błoto, stepy porosłe trzciną wyższą niż samochód. W tym lesie trzcin był wycięty tunel, którym się gnało 180 km/h myśląc, co by było, gdy nagle coś z trawy wyskoczyło. Trzeba więc było przełamywać swoje lęki i ryzykować dużo. Ale to jest sport, w którym bez ryzyka nie da się zwyciężać.
Strach pomaga czy utrudnia ściganie?
Tylko idioci się nie boją. Potrzebna jest odporność psychiczna. Ja umiem się bać. Wiem, że strach pomaga nie przekraczać pewnych granic. Mam też instynkt, który mnie dotąd nie zawiódł.
A inni mistrzowie Dakaru — Carlos Sainz, Peterhansel, Nasser Al-Attiyah?