Polski pięściarz wtorek miał wolny od kontaktów z mediami. A ponieważ mieszka godzinę drogi od Wrocławia w wynajętym domu, mógł przez chwilę zapomnieć, że najważniejsza i najtrudniejsza walka w jego życiu odbędzie się naprawdę. – Czuję się jak na wczasach. Mogę pójść, kiedy chcę na spacer z żoną, odetchnąć wreszcie po ciężkich treningach. Powiem więcej, łapię się na tym, że nie odczuwam żadnych emocji, tak jakby tej walki nie było – mówi „Rz" Adamek, który wróci na krótko do Wrocławia dziś, by razem z Witalijem pokazać się na treningu dziennikarzom. Później kolejny wolny dzień i piątkowe ważenie.
Były mistrz świata wagi półciężkiej i junior ciężkiej stoczy dopiero swój siódmy pojedynek w najcięższej kategorii. Zaczynał dwa lata temu od zwycięskiej walki z Andrzejem Gołotą, później pokonał kolejno Amerykanów: Jasona Estradę, Chrisa Arreolę, Michaela Granta, Vinny Maddalone'a i ostatnio, w kwietniu tego roku, Irlandczyka Kevina McBride'a.
Jeśli Adamek wygra, nie będzie pierwszym „małym ciężkim", który poradził sobie z olbrzymem. Na początku XX wieku mierzący 185 cm Jack Dempsey bez problemów wygrał przed czasem z dwumetrowym Jessiem Willardem, a Jack Sharkey (182 cm) pokonał Primo Carnerę (198 cm).
Największe zainteresowanie zawsze budziły konfrontacje czempionów niższych kategorii, którzy próbowali udowodnić sobie i światu, że potrafią wygrywać z większymi i silniejszymi. Pierwszym, który dokonał takiej sztuki był Bob Fitzsimmons (182 cm), mistrz wagi średniej, który w 1897 roku pokonał Jamesa J. Corbetta i został czempionem wagi ciężkiej.
Niewiele brakowało, by 12 lat później powiódł się też zamach Stanleya Ketchela na Jacka Johnsona. Ketchel vel Stanisław Kiecal mierzył 175 cm, ważył około 70 kg i był jednym z najsilniej bijących mistrzów kategorii średniej. Miał też odwagę, by porwać się na Johnsona, pierwszego, czarnoskórego mistrza wagi ciężkiej. „Olbrzym z Galveston" był nie tylko potężnym mężczyzną, ale też znakomitym pięściarzem, a niewiele brakowało, by przegrał przed czasem.