Rz: Sportowcy dają imiona swoim nartom, bolidom, rozmawiają z tyczką. Protezy też trzeba oswoić i być dla nich miłym?
Oscar Pistorius: Może jestem przyziemny, ale ja je traktuję jak buty. Zwyczajnie, żadnych zdrobnień i czułości. O kilku protezach, które mam, mówię: nogi do biegania, nogi do chodzenia, nogi na siłownię. Albo: dziś mam wyjście, to założę nogi eleganckie.
A rano je zmienię na nogi do gry w golfa? Słyszałem, że właśnie pan dostał taką parę.
To są nogi codzienne, ale tak ulepszone, że pozwalają też grać w golfa. Mają przy stopach gumowe kulki, które się obracają. Rodzajów protez jest mnóstwo. Miejsce łączenia z nogą wygląda we wszystkich tak samo, ale już poniżej kolan – pełen wybór. Każdy chce czego innego. Jeden – żeby jego nowe nogi dobrze przekazywały energię, inny – żeby były wytrzymałe, wygodne. No i ładne, to jest często pierwsza prośba kogoś, kto stracił nogi. A wszystkiego w jednej parze protez się nie pomieści. Moje nogi do biegania są niewygodne w codziennym życiu. Te, w których mogę grać w golfa, są za ciężkie, by wyjść w nich na jogging. Te, które mam na sobie podczas tej rozmowy, codzienne, to model dla ludzi bardzo aktywnych. Nie są może szczególnie komfortowe, ale lubię je. I mam jeszcze parę do zajęć na siłowni, bardzo mocną, zrobioną na kogoś, kto waży 120 kg. Ale staram się nie przesadzać z gromadzeniem protez. Najlepiej mieć po jednej parze do najważniejszych zadań. Nogi, na których biegam, są te same od siedmiu lat.
Naprawdę? Byliśmy przekonani, że co rok dostaje pan lepszy zestaw. Ci, którzy są przeciw dopuszczaniu pana do startów ze zdrowymi, tego się najbardziej boją: wyścigu zbrojeń, nowych wynalazków co sezon.