Udany był dla niego już poprzedni sezon, gdy z Polpharmą Starogard Gdański zdobył Puchar Polski, a sam został MVP finałowego turnieju. W tym sezonie, już w barwach Śląska Wrocław, jest najlepiej podającym i najdłużej przebywającym na parkiecie koszykarzem ekstraklasy. Ze średnią 6,9 asyst na mecz wyprzedza w tej klasyfikacji m.in. Portorykańczyka Waltera Hodge'a oraz reprezentantów Polski Łukasza Koszarka i Krzysztofa Szubargę.
Skibniewski, tak jak Koszarek, grał w reprezentacji w trzech finałach mistrzostw Europy: w Hiszpanii (2007), Polsce (2009) i na Litwie (2011), ale dopiero ostatnie dwa lata to dla 28-letniego koszykarza powrót na białym koniu.
Wracał, już trochę zapomniany, z czeskiego BK Prostejov, gdzie grał w latach 2008-2010. Podpisał kontrakt z Anwilem, ale w drużynie z Włocławka wystąpił tylko w dwóch meczach o punkty, po czym szybko przeniósł się do Polpharmy. Od tamtej pory obserwujemy innego Skibniewskiego. Pewnego siebie, świadomego własnej wartości, mistrza niekonwencjonalnych podań, dobrze kontrolującego akcje dwójkowe ze środkowymi, ale też ataki całego zespołu, które potrafi zakończyć zaskakującym podaniem w poprzek strefy lub odegraniem z wejścia pod kosz do partnera czekającego na wolnej pozycji.
Skąd ta odmiana? – Trafiłem we właściwe miejsce, gdzie trener ufa mi na tyle, że po prostu mogę grać koszykówkę, jakiej mnie nauczono – mówi Skibniewski. – Mam kolegów, którzy wykorzystują moje podania, kończą akcje celnymi rzutami. Przestano mnie traktować jako młodego gracza. Jestem dojrzałym zawodnikiem, od którego wymaga się stabilizacji formy na wysokim poziomie.
Kiedy w 2001 roku rozpoczynał ligową karierę w Śląsku, w zespole było wielu wybitnych graczy, wspaniałych rozgrywających, znakomitych trenerów. Musiał czekać na swoją kolej: ciężko pracować i starać się nie popełniać błędów.