Robert Skibniewski, mistrz niekonwencjonalnych podań

Jeszcze kilka lat temu grał w lidze czeskiej. Dziś Robert Skibniewski jest jednym z najlepszych polskich koszykarzy

Publikacja: 28.01.2012 00:01

Robert Skibniewski

Robert Skibniewski

Foto: Fotorzepa, Marian Zubrzycki

Udany był dla niego już poprzedni sezon, gdy z Polpharmą Starogard Gdański zdobył Puchar Polski, a sam został MVP finałowego turnieju. W tym sezonie, już w barwach Śląska Wrocław, jest najlepiej podającym i najdłużej przebywającym na parkiecie koszykarzem ekstraklasy. Ze średnią 6,9 asyst na mecz wyprzedza w tej klasyfikacji m.in. Portorykańczyka Waltera Hodge'a oraz reprezentantów Polski Łukasza Koszarka i Krzysztofa Szubargę.

Skibniewski, tak jak Koszarek, grał w reprezentacji w trzech finałach mistrzostw Europy: w Hiszpanii (2007), Polsce (2009) i na Litwie (2011), ale dopiero ostatnie dwa lata to dla 28-letniego koszykarza powrót na białym koniu.

Wracał, już trochę zapomniany, z czeskiego BK Prostejov, gdzie grał w latach 2008-2010. Podpisał kontrakt z Anwilem, ale w drużynie z Włocławka wystąpił tylko w dwóch meczach o punkty, po czym szybko przeniósł się do Polpharmy. Od tamtej pory obserwujemy innego Skibniewskiego. Pewnego siebie, świadomego własnej wartości, mistrza niekonwencjonalnych podań, dobrze kontrolującego akcje dwójkowe ze środkowymi, ale też ataki całego zespołu, które potrafi zakończyć zaskakującym podaniem w poprzek strefy lub odegraniem z wejścia pod kosz do partnera czekającego na wolnej pozycji.

Skąd ta odmiana? – Trafiłem we właściwe miejsce, gdzie trener ufa mi na tyle, że po prostu mogę grać koszykówkę, jakiej mnie nauczono – mówi Skibniewski. – Mam kolegów, którzy wykorzystują moje podania, kończą akcje celnymi rzutami. Przestano mnie traktować jako młodego gracza. Jestem dojrzałym zawodnikiem, od którego wymaga się stabilizacji formy na wysokim poziomie.

Kiedy w 2001 roku rozpoczynał ligową karierę w Śląsku, w zespole było wielu wybitnych graczy, wspaniałych rozgrywających, znakomitych trenerów. Musiał czekać na swoją kolej: ciężko pracować i starać się nie popełniać błędów.

Wszystko zaczęło się jednak jeszcze wcześniej – na początku lat 90. w rodzinnej Bielawie od oglądanych po nocach, transmitowanych przez telewizję publiczną, meczów NBA i pierwszych treningów w miejscowym klubie Luz, gdzie grał także jego starszy o cztery lata brat. Z tamtych czasów koszykarskim idolem Skibniewskiego pozostał Michael Jordan. Spośród obecnie grających są nimi Kanadyjczyk Steve Nash z Phoenix Suns w NBA, a w Europie brazylijski rozgrywający Barcelony Marcelinho Huertas.

– W pewnym momencie zrozumiałem, że fajnie byłoby kontynuować przygodę z koszykówką – wspomina Skibniewski. – Próbowałem się dostać do Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Warce. Pojechaliśmy tam z rodzicami na rekrutację, ale nie zostałem przyjęty. Myślałem, że świat się zawalił, ale na szczęście trenerzy Grzegorz Krzak i Jarosław Pytkowski otworzyli we Wrocławiu klasę mistrzostwa sportowego przy XVI Liceum Ogólnokształcącym na Psim Polu.

Gdy miał 18 lat, zdobył ze Śląskiem mistrzostwo Polski juniorów starszych. Został najlepszym zawodnikiem finału. Naturalną konsekwencją był awans młokosa do drużyny seniorów Śląska, wówczas 16-krotnego mistrza Polski.

Miał od kogo się uczyć. Grały tam wówczas m.in. takie sławy jak Maciej Zieliński, Dominik Tomczyk, Andriej Fietisow, Gintaras Einikis, Michael Hawkins, Raimonds Miglinieks, a także Dainius Adomaitis, dziś trener Energi Czarnych Słupsk.

– Dainius był jednym z moich najlepszych kolegów – podkreśla Skibniewski. – Zawsze mi pomagał w trudnych sytuacjach. Podtrzymywał na duchu, gdy zostałem zrugany przez któregoś z trenerów czy starszego gracza. Służył dobrą radą, był dla mnie jak starszy brat. Pamiętam, nie miałem wtedy prawa jazdy, a treningi odbywały się bardzo daleko od mojej szkoły i internatu, więc często podwoził mnie swoim autem, chociaż mieszkał w innej części miasta.

Równie długa i pełna znanych nazwisk jest lista trenerów, z którymi przyszło mu pracować od początku kariery: Andrej Urlep, który wprowadził go do seniorskiej koszykówki, wystawiając m.in. w meczu z Maccabi Tel Awiw w Eurolidze, Jasmin Repesa, Piero Bucchi, Zvi Sherf, Muli Katzurin i Tomo Mahorić. Potem Saso FIlipovski w Turowie Zgorzelec i Rimas Kurtinaitis (litewskiemu szkoleniowcowi i zawodnikom nie było dane dokończyć sezonu w Śląsku – zespół wycofano z rozgrywek). A ostatnio Zoran Sretenović w Polpharmie i teraz Miodrag Rajković.

– Poznawałem koszykówkę od najlepszej strony. Każdy z nich otworzył mi kolejne pola widzenia, wprowadzał nowe niuanse. Filozofie gry są różne, szkoleniowcy mają swoje wizje, ale od każdego można coś nowego wyciągnąć. Ważne, by trener i zawodnik podobnie patrzyli na koszykówkę, ale najważniejsze w naszej dyscyplinie jest zaufanie – opowiada Skibniewski. – Jeżeli trener nie ufa zawodnikowi, to ten nie da zespołowi wszystkiego, co potrafi. Z każdym graczem trzeba inaczej rozmawiać, docierać do niego w inny sposób. Zawodnik nie pokaże pełni swoich atutów, jeśli brakuje mu pewności siebie. Bez niej daleko się w sporcie nie zajdzie. Dlatego zawód trenera, wymagający również zdolności psychologicznych, jest tak ciężką i odpowiedzialną pracą.

W sobotę w 24. kolejce ekstraklasy Śląsk spotyka się we Wrocławiu z jego poprzednim klubem, Polpharmą. – Mam nadzieję, że zagramy w play-off. To plan minimum. Jeżeli awansujemy do szóstki po pierwszej fazie, będzie to ogromny sukces drużyny, która gra w ekstraklasie po trzyletniej nieobecności – uważa Skibniewski.

Sport
Rafał Sonik z pomocą influencerów walczy z hejtem. 8 tysięcy uczniów na rekordowej lekcji
doping
Witold Bańka jedynym kandydatem na szefa WADA
Materiał Partnera
Herosi stoją nie tylko na podium
Sport
Sportowcy spotkali się z Andrzejem Dudą. Chodzi o ustawę o sporcie
Materiał Partnera
Konieczność transformacji energetycznej i rola samorządów
Sport
Czy Andrzej Duda podpisze nowelizację ustawy o sporcie? Jest apel do prezydenta