W tym roku 31-letni Gerrans odniósł już trzy ważne zwycięstwa. 8 stycznia został mistrzem Australii w wyścigu ze startu wspólnego, przed sprinterem z włoskiej grupy Lampre Mattem Lloydem i Richie Porte’em z brytyjskiej ekipy Sky.
Dwa tygodnie później wygrał w Adelajdzie Tour Down Under, etapowy wyścig rozpoczynający tegoroczną rywalizację ProTour, powtarzając sukces z 2006 roku. 17 marca pierwszy raz w karierze zwyciężył w wyścigu klasycznym. Sukces na trasie słynnego „Primavera” z Mediolanu do San Remo, najdłuższego z klasyków (298 km), nazywanego także wiosennymi mistrzostwami świata, przysporzył mu tyle samo zwolenników, co krytyków, ale kontrowersje te nie wymażą jego nazwiska z listy triumfatorów.
Sprytniejszy od Spartakusa
Gerrans wcale nie był uważany za faworyta wyścigu. Jeśli ktoś z utworzonej przed tym sezonem australijskiej grupy GreenEDGE miał w San Remo wygrać, to raczej któryś z jego rodaków - ubiegłoroczny zwycięzca Matthew Goss lub także znani ze sprinterskich umiejętności Stuart O’Grady czy Baden Cooke. Jednak to Gerrans w odpowiednim momencie znalazł się tam, gdzie powinien, a gdy nadeszła najważniejsza chwila, przechytrzył faworytów.
Rozsądnie trzymał się czoła peletonu i zachowywał cierpliwość. Gdy zaczęły się decydujące ataki na wzniesieniu Poggio, usiadł na koło próbującemu odjechać Włochowi Vincenzo Nibalemu z Liquigasu. Gdy do tej dwójki dojechał as grupy RadioShack Fabian Cancellara, podążał za nim jak cień. Szwajcar, nazywany Spartakusem z racji ogromnej siły i waleczności, bardzo chciał znów wygrać w San Remo, gdzie triumfował w 2008 roku i robił wszystko, by przyjechać na metę chociaż kilka sekund przed goniącym peletonem. Gerrans wykorzystał jego siły i determinację, by skutecznie skontrować na ostatnich metrach.
„Bez wątpienia Fabian był dziś najsilniejszy - mówił Gerrans na mecie. Nie można tego podważyć. On jechał jak motocykl. Najpierw doścignął mnie i Nibalego, a następnie gnał na zjazdach. Był bardzo zaangażowany w tę ucieczkę. Sam dałem mu tylko jedną krótką zmianę na kilometr przed końcem. Po chwili jednak znów przejechał obok mnie jak maszyna.Gdy zobaczyłem, jaki jest silny, byłem przekonany, że dojedziemy do mety”.