Miała przewagę czterech punktów i dość dobry układ kolejnych gier. Trudno to było roztrwonić. Porażka w Gdańsku niemal przekreśla jej szanse na tytuł, a może nawet na podium, co jeszcze niedawno trudno sobie było wyobrazić. Legia gra zrywami. Albo ma serię meczów bez porażek i nawet bez straconej bramki, albo nie wygrywa czterech ostatnich meczów z rzędu. Tak się mistrzostwa nie zdobywa. Wygranie Pucharu Polski chyba jeszcze bardziej utwierdziło piłkarzy Legii w poczuciu wielkości, mimo że zwycięstwa nad Gryfem Wejherowo i Arką Gdynia to nie to samo co ekstraklasa.
Śląsk do niedawna był jedną z najsłabszych drużyn. Wydawało się, że skończyła się sielanka między trenerem a piłkarzami, których publicznie krytykował.
I nagle wszystko się zmieniło. Orest Lenczyk znalazł znowu wspólny język z piłkarzami, wrócił po kontuzji Sebastian Mila, wszystko zaczęło grać – dosłownie i w przenośni.
Ruch robi bardzo dobre wrażenie, które zmienia się co jakiś czas, po meczach całkiem nieudanych. Lech zbyt późno zmienił trenera. Plecy najgroźniejszych rywali ledwie mu daleko w przodzie majaczyły, a mimo to ruszył w pościg i coraz bardziej zbliżał się do czołówki. Korona jakoś nigdy mnie nie przekonywała. Wyrobiła sobie pozycję nadmiernie ostrą grą, zapracowała na miejsce w czołówce, ale trudno myśleć poważnie o drużynie, w której stoper staje się napastnikiem, zresztą najbardziej widocznym. A taką drogę przebył Pavol Stano, rozmiar buta 48, największy w ekstraklasie. Przed ostatnią kolejką największe szanse na tytuł ma Śląsk. Orest Lenczyk już raz go zdobył, z Wisłą Kraków, w roku 1978. 34 lata temu.
Franciszek Smuda nie powołał na Euro ani jednego piłkarza Śląska. Największe szanse miał Sebastian Mila, który wczoraj asystował przy trzech bramkach. Nikt w Polsce z rzutów wolnych i rożnych nie podaje piłki tak jak on. Ciekawe, że do kadry Mila nie pasuje.