120 lat temu, 18 lipca 1892 roku, urodził się Arthur Friedenreich, brazylijski piłkarz (zm. 1969). Tekst z archiwum "Rzeczpospolitej"
Najpierw był Arthur Friedenreich, potem Leonidas, Ademir, Zizinho, a im bliżej naszych czasów, tym więcej znajomych - Garrincha, Pele, Romario, Ronaldo i Ronaldinho. Prawie z każdym związana jest legenda, która zwykle pojawia się tam, gdzie mamy do czynienia ze zjawiskami niezwykłymi. Nie byłoby brazylijskich cudotwórców bez brytyjskich nauczycieli, ale jak to często bywa, uczniowie przerośli swoich mistrzów.
Zabawa wyższych sfer
W Brazylii grali początkowo przybysze z Europy. Zatrzymujący się tam na krótko marynarze czy osiadli na stałe robotnicy kolejowi, wreszcie brytyjscy lub niemieccy właściciele rodzących się na początku XX wieku przedsiębiorstw, banków, cukrowni. Przyjęto, że pierwszy prawdziwy mecz na brazylijskiej ziemi rozegrano w Sao Paulo, w roku 1895.
Gra się spodobała, przejęli ją Brazylijczycy i uznali za swoją. Zaczęły powstawać kluby, różniące się znacznie w zależności od tego, kto je tworzył. W roku 1902 Anglik Oscar Cox założył słynne po latach Fluminense, w bogatej dzielnicy Retiro de Guanabara. Podobno zdarzało się, że na mecze wyjazdowe piłkarze zakładali smokingi. Mogło tak być, skoro członkowie klubu wywodzili się z europejskiej arystokracji lub brazylijskiej burżuazji. Początkowo wszystko to miało charakter rozrywki towarzyskiej wyższych sfer.
Ale pod wpływem legendarnej angielskiej drużyny Corinthians, która przyjechała na tournée po Brazylii w 1910 roku, w Sao Paulo powstał klub FC Corinthians, który założył malarz pokojowy wspólnie z czterema kolegami, pracującymi przy budowie torów kolejowych. Piłka zaczęła schodzić w dół drabiny społecznej.