Krzyzewski, urodzony w Chicago potomek polskich emigrantów, skończył tę elitarną akademię wojskową w 1969 roku i dziś mówi, że jego sukces to w dużej mierze zasługa odebranej tam nauki. Później w armii służył tym, co potrafił najlepiej: koszykówką. Został trenerem uczelnianej drużyny, w której grał już w czasie pobytu w West Point (prowadził go wtedy słynny trener Bob Knight). Był rozgrywającym, a jego ulubionym zajęciem stało się znajdywanie najlepszych rozwiązań na boisku. Poświęcał się dla zespołu, nie chciał błyszczeć na tle innych.
Te cechy pomagają mu teraz, gdy prowadzi drużynę złożoną z 12 mężczyzn przekonanych o swojej wyjątkowości. Każdy z nich zarabia rocznie miliony dolarów, jest w swoim zespole gwiazdą (innych do reprezentacji USA nie wypada brać), przyzwyczajony do tego, że to na nim spoczywa odpowiedzialność za wynik.
Kobe Bryant, LeBron James, Dwyane Wade, Chris Paul albo wygrają ze wszystkimi, albo przegrają sami ze sobą. Grać potrafią, ale bardzo potrzebny jest im wychowawca i nauczyciel.
Krzyzewski („Coach K" jak o nim mówią) łączy te cechy idealnie. Nie tylko zna się na sporcie jak mało kto (cztery mistrzostwa akademickie to naprawdę spore osiągnięcie), ale potrafi też wychowywać, bo całe życie pracuje na uczelni.
W czasie turnieju w Londynie, gdy Amerykanie mieli chwile kryzysu na parkiecie, można było zobaczyć jak Krzyzewski bierze czas i siada na krzesełku, a wokół niego siedzą największe gwiazdy światowej koszykówki i słuchają. Potem wracają na parkiet i dalej robią swoją robotę – aż do złotego medalu. Już trzeciego w karierze Coacha K (na igrzyskach w Barcelonie, w 1992 roku był asystentem).
Cztery lata temu poprowadził reprezentację, którą Amerykanie nazwali „Drużyną Odkupienia". Zmobilizowani jak nigdy przedtem (po klęsce w Atenach przyszło trzecie miejsce na mistrzostwach świata 2006) pokonali w finale Hiszpanów.