Chciał, by wszyscy zobaczyli, że to po nim spływa. Przez Amerykę i świat przelewają się fale potępienia, współczucia albo dobrze przećwiczonej obojętności („A nie mówiliśmy?"), a on jakby nigdy nic wsiadł na rower.
Wystartował w weekend w Aspen i zajął drugie miejsce. To był wyścig zupełnie amatorski, bo do innych Armstrong drogę ma już zamkniętą. Nie tylko kolarskich czy triatlonowych, ale do wszystkich zawodów pod jurysdykcją Światowej Agencji Antydopingowej (WADA). Nie może np. pobiec w maratonie nowojorskim, w którym startował już dwukrotnie.
Kilkanaście godzin po tym, jak Armstrong ogłosił, że nie będzie się bronił przed zarzutami Amerykańskiej Agencji Antydopingowej (USADA), został przez nią dożywotnio zdyskwalifikowany. Kara jest tak surowa, bo nie chodzi tylko o branie dopingu – m.in. EPO, testosteronu, kortykosterydów, środków maskujących – ale też o jego rozprowadzanie i nakłanianie innych do dopingowania się.
Dyskwalifikacja to pierwszy kamień lawiny. USADA będzie walczyła o to, by Armstrong stracił wszystkie tytuły zdobyte od sierpnia 1998 r., niewykluczone, że będzie się też domagać zwrotu zebranych przez niego premii. Lance'a czekają też sądowe bitwy z tymi, którym nadepnął na odcisk albo którzy poczuli się przez niego oszukani. Pozew przeciw Armstrongowi i jego współpracownikom z firmy Tailwind (organizowała grupy kolarskie, w których jeździł Lance) już jakiś czas temu złożył Floyd Landis, jeden z najważniejszych świadków USADA. Jeśli w tę sprawę włączy się też Departament Sprawiedliwości, Armstrong być może jeszcze będzie musiał się tłumaczyć z dopingu pod przysięgą. Ale z roweru w Aspen zsiadał z niewzruszoną miną.