Legia zremisowała, jej kibice przegrali. Derby na Łazienkowskiej stały na dobrym poziomie i chciałoby się takie oglądać, gdyby nie anormalne warunki. Kibiców Polonii na stadionie nie było. Legioniści z Żylety zachowywali się jak piłkarz, nieświadomy tego, że po żółtej kartce musi uważać, aby nie wylecieć z boiska. Nawet najbardziej wyrozumiały sędzia nie może patrzeć przez palce na faule, ostrą grę i wyzwiska.
Wielu kibiców Legii ogarnęła jakaś niezrozumiała wola samozagłady. Wisiała nad nimi groźba zamknięcia trybuny, jeszcze odłożona w czasie, ale teraz nawet ich najwytrwalsi obrońcy stracili argumenty. Bo czym trzeba się kierować, żeby spalić część krzesełek na swojej trybunie i zdemolować toalety na swoim stadionie.
Naiwna okazała się wiara, że nowe stadiony nawet wśród kibiców wyżywających się w aktach zniszczenia spowodują refleksję. Jeśli śpiewają „Legia to my", to ten stadion jest ich domem. Kto niszczy własny dom?
Żyleta imponuje czasami pomysłami na dowcipne kartoniady i sektorówki. Ale coraz częściej interesy jej przywódców nie idą w parze z większością i słychać to na stadionie. Ludzie przychodzą na stadion, żeby obejrzeć mecz, przeżyć go, i nie chcą uczestniczyć w rozgrywkach kibiców, które zresztą czasami trudno pojąć. Ten głos dezaprobaty jest coraz lepiej słyszalny i to jest nowe zjawisko, dające nadzieję na normalność.
Legia i Żyleta są najbardziej znanym przykładem tego, co dzieje się na wszystkich stadionach ekstraklasy. Wszędzie usiłują rządzić grupy kibiców, które jeśli nie dostaną jakichś przywilejów od klubu, to z nim walczą. A ponieważ zwykle łączy się to z agresją, chuligaństwem, bluzgami, to nic dziwnego, że nie każdemu to się podoba. Tym bardziej że odłamkiem może dostać piłkarz i inny kibic.