Dla większości golfistów i sporej części świata to sportowe wydarzenie dwulecia, choć trudno nie przyznać racji tym, którzy nie mogą w pełni pojąć o co chodzi. Najprostsza definicja Pucharu Rydera brzmi bowiem: to drużynowy mecz golfowy, w którym nic nie jest normalne.
Liczona w dziesiątkach tysięcy publiczność, zwykle w wieku średnim i powyżej, chodzi po polu w szkockich kiltach, owija się flagami i walczy o pamiątki (zwykle ręczniki, piłki lub znaczniki położenia piłek) z zaciekłością nastolatków, którym gitarzysta rockowy rzucił instrument. Tylko zamiast gitary przedmiotem kultu i zamieszek może być różowy driver Bubby Watsona.
Ludzie śpiewają podczas rywalizacji pieśni, których odpowiednik nad Wisłą to „Polska, biało-czerwoni!... ", tylko wszystko brzmi kilkanaście decybeli głośniej i kilka godzin dłużej. Cisza zapada jedynie na kilka sekund, gdy uczestnik meczu zamierza uderzyć piłkę.
To impreza, w której grają świetni turniejowi kumple, ale jak mówi Ian Poulter: – Możesz się przyjaźnić, ale na polu chcesz zabić.
Tu Tiger Woods jest zaledwie jednym z dwunastu w drużynie. To jest esencja golfa, międzynarodowe wydarzenie transmitowane do 183 krajów i oglądane na żywo w ponad 600 milionach domów. Wymyślone przez kupca nasiennego Samuela Rydera, wynalazcę wysyłkowej sprzedaży małych paczek nasion i byłego burmistrza St. Albans, który bardzo lubił grać w golfa i na szczycie pucharu kazał umieścić postać swego instruktora, Abe Mitchella.