Oficjalnie golfu w Chinach nie było i być nie mogło. Mao Zedong orzekł, że to sport zbyt burżuazyjny i nie wolno w niego grać, więc oficjalnie nikt nawet nie próbował.
Na szczytach władzy chińskiego sportu nikt nie protestował, bo tego sportu nie było na igrzyskach od bardzo dawna, dokładnie od igrzysk w St Louis, w 1904 roku. Nie można tam było zdobyć złota do klasyfikacji medalowej, więc nie było sensu się zajmować. Lepiej było inwestować w ping pong, gimnastykę artystyczną albo podnoszenie ciężarów. Nawet koszykówka miała lepiej.
Zaczęło się coś zmieniać w latach 80. Biznesmeni mogli sobie zacząć budować pola. I budowali od razu z przytupem. Pierwsze w 1984 roku. Zaprojektował je sam Arnold Palmer i nazywało się Chung Shan Hot Springs.
Potem Chińczycy szybko nadrabiali stracone lata i dziś pól (mniejszych i większych) jest w kraju około czterystu, nie brakuje też oczywiście 18-dołkowych. Perłą w koronie jest na razie kompleks Mission Hills w Shenzhen, ale już niedługo. Rośnie nowa siła w tym biznesie. Wyspa Hainan, leżąca u południowo-wschodnich wybrzeży kraju, ma się stać chińskimi Hawajami. Inwestycje idą tam z chińskim rozmachem, obok luksusowych hoteli, powstają golfowe pola. Podobno ich liczba ma sięgnąć 100.
A to ciągle nie jest tani sport w Chinach. Średnie wpisowe do klubu w 2008 roku wynosiło około 30 tys. funtów, a weekend gry kosztował 100 funtów – wielokrotnie więcej niż w Europie i trochę drożej nawet niż w Dubaju.