Reklama
Rozwiń

Czas zacząć żyć, po prostu

Justyna Kowalczyk o Kryształowych Kulach, rozhuśtanych emocjach, kryzysach i mecie w Soczi

Aktualizacja: 25.03.2013 03:20 Publikacja: 25.03.2013 03:14

Mawia pani, że narty są zazdrosne i się mszczą, gdy uwagę poświęca się czemuś innemu. Dużo miały tej zimy okazji?

Justyna Kowalczyk:

One cały czas są zazdrosne, o wszystko. Nawet jak pozwolą porobić coś innego, to sobie to potem od razu na mnie odbijają. Walczymy ze sobą bez przerwy. W  tym sezonie od pewnego momentu wszystko inne musiało pójść na bok. Pisanie bloga, itp. Teraz odrobię zaległości.

A pani też się na nie obraża, kiedy się okazuje, że nie niosą tak jak trzeba?  Tej zimy kilka razy nie niosły, również w mistrzostwach świata.

Nie zrażam się, bo to jest poza wszystkim moja pasja. Wybrałam ją 15 lat temu jako sposób na życie, nie przypuszczając nawet, gdzie w ten sposób dojdę. Poznałam narty jako dziewczyna, która zajmowała ostatnie miejsca, poznałam jako dziewczyna, która wygrywała. To jest sport technologiczny i zawsze będzie. Jeśli chodzi o smarowanie, w kilku momentach tego sezonu byliśmy równi Norwegom, w kilku byliśmy lepsi, ale generalnie naszych czterech serwismenów nigdy nie zdziała tyle, co ich dwudziestu. W MŚ w Val di Fiemme my nie popełniliśmy błędów przy smarowaniu. To Norwegowie znaleźli coś lepszego.

Co pani najmocniej zapamięta z tej zimy?

Moje 30. urodziny. 90 procent gości to byli Norwegowie, a zabawa była przednia.

Norwegowie? Marit?

Z biegiem lat coraz trudniej przychodzi mi wyrzekanie się wszystkiego co wokół

Nie, norwescy serwismeni. Jest ich, jak już mówiłam, dość dużo. Oprócz urodzin było też kilka niesamowitych momentów na trasie. Były wielkie zwycięstwa, było kilka spektakularnych, durnych wpadek, jak w Soczi. Było też dużo niepotrzebnych przerw w kalendarzu PŚ. To był rozhuśtany sezon. Czasem zawodziły narty, czasem ja, czasem styl łyżwowy. Skoro obroniłam się w Tour de Ski, to znaczy że łyżwa nie była taka zła. Ale nie tak dobra, jak bym chciała. Wszystko przez operację kolana. Po niej musiałam się ograniczyć do ćwiczeń zastępczych, przyjmowałam ogromne ilości środków przeciwbólowych, zabezpieczałam mięśnie taśmami. W pewnym momencie wyglądałam jak jakaś mumia, tyle taśm było. Zrobił mi się jeden łokieć tenisisty, drugi, miałam pęknięte żebro, a wszystko przez to, że podświadomie oszczędzałam to kolano.

Droga do czwartej Kryształowej Kuli była trudniejsza niż zwykle?

Zaczęła się dość, za przeproszeniem, chamsko: od dalekiego miejsca w Gaellivare. Ale tydzień później w Kuusamo już było fajnie, trzy tygodnie później w Canmore – perfekcyjnie. A po Tour de Ski już właściwie było jasne, że zdobyłam Kulę. Trzeba było tylko dobiec do końca w dobrym zdrowiu.

Nie żal pani jednak tego odpuszczonego ostatniego biegu w Falun?

Nie. To nie była decyzja ani z soboty, ani z piątku. Wcześniej już postanowiłam, że nie chcę biec. Po mistrzostwach w Val di Fiemme zrozumiałam, że nie zawsze muszę. Wiem, że wszyscy byli zaskoczeni, Marit Bjoergen, gdy się o mojej decyzji dowiedziała podczas wywiadu dla telewizji, zawiesiła głos na chwilę. Przyzwyczaiłam ludzi, że walczę do ostatniej kropli krwi. I będę walczyć. Gdy trzeba. W niedzielę nie było trzeba. To był mój wielki dzień: czwarta Kula, szósty z rzędu sezon kończony w czołowej trójce Pucharu Świata. Chciałam wyjść po Kulę z uśmiechem i potem mieć siłę z całą drużyną świętować. A teraz przyszedł czas na odrobinę prywatności. Cieszę się, że schodzę z widoku, idę w cień. Przez najbliższe miesiące nie będzie komentowany każdy mój ruch, nie będę czytać, że albo rywalki miażdżę, albo jestem przez nie miażdżona. Będę miała swoje życie.

Kule z Falun poprawiły humor po Val di Fiemme?

Myślę sobie teraz, gdy emocje opadły, że to srebro kiedyś zostanie docenione. Wtedy, gdy już nie będzie nie tylko sreberek, ale nawet piątych i dziesiątych miejsc. Byłam do mistrzostw świetnie przygotowana. Nie było żadnych błędów trenerskich, nie było – i proszę mnie nie wysyłać do psychoanalityka ani psychologa – żadnych błędów w podejściu do startów. Po prostu w sprincie się wywaliłam, w biegu łączonym padłam po części klasycznej, co nie jest żadną nowością, trzeci bieg odpuściłam dla 30 km, na 30 km miałam słabsze narty. I tak to się poukładało. Wiecie, jakie było najlepsze indywidualne osiągnięcie na igrzyskach Jeleny Wialbe, jedynej, która zebrała więcej Kryształowych Kul ode mnie? Jeden brązowy medal. Pani Jelena wygrywała złota w sztafecie, ale sama na podium stanęła tylko raz. Bo po prostu tak się zdarza, że wielkie imprezy są rozczarowaniem. Dlaczego, tego nie wie nikt.

Powiedziała pani kiedyś, że już nigdy nie doświadczy takiej presji jak podczas igrzysk w Vancouver. A w Val di Fiemme nie zgotowała pani samej sobie czegoś podobnego? Po niepowodzeniu w sprincie, na początku MŚ, czasami strach było do pani podejść.

Zrozumcie: jeśli pominiemy Kuusamo, bo jest na początku sezonu, gdy jeszcze nie biegam dobrze, to w sprincie stylem klasycznym wygrywałam tej zimy w Pucharze Świata trzy razy i raz byłam druga. A w MŚ – szósta. Miałam pewny medal, a go nie zdobyłam, bo upadłam. I to pod górę. Bez sensu.

Z trenerem wszystko już sobie pani wyjaśniła? W wywiadzie dla „Rz" tuż po mistrzostwach mówił, że coraz trudniej wam się porozumieć.

Mój trener jest bardzo emocjonalnym człowiekiem. Z wykrzyknikiem przy „bardzo". I tak się złożyło, że po biegu na 30 km wy pierwsi na niego trafiliście. Gdybym ja była pierwsza, to już by wam tak ostro nie powiedział. Tak, było mi przykro, gdy po powrocie do domu w poniedziałek przeczytałam ten wywiad. Całą niedzielę jechaliśmy razem samochodem, tylko we dwoje. Fajnie nam się podróżowało, wszystko sobie wyjaśniliśmy. A potem to. Idę do księgarni, pani pyta: „Pani Justynko, a czy trener to miał rację?" Idę do sklepu, to samo.

Ale teraz jest już między wami zgoda.

Bo choć było mi przykro, to od początku trenera rozumiałam. On pół życia spędził w rozjazdach, wszystko poświęcił nartom. Ma swoje problemy, z sercem. Mocno przeżywa starty. Mówicie mi, że ja mam trudny charakter, ale wierzcie mi, że w tej parze to ja jestem bardziej kompromisowa. Darzę go wielkim szacunkiem, jestem mu bardzo wdzięczna za wiedzę, za medale. On mnie przez lata prowadził za rękę, wszystko mi pokazywał. Potrafi powiedzieć otwarcie, co jest dobre, a co złe. To jest skarb. A jego emocjonalność jest wpisana w straty. Zyski są zdecydowanie większe. Nie wyobrażam sobie współpracy z nikim innym, choć trener jest zdeterminowany, by skończyć pracę po Soczi. Będę to musiała uszanować. I nawet jeśli coś jeszcze zdobędę bez niego – choć nie sądzę, bym kiedykolwiek pracowała z kim innym – to będę to zawdzięczała tylko jemu.

Nie tylko trener myśli o mecie kariery. Pani mówi: mój czas się kończy. Nie za ostro?

Ale przecież to zupełnie naturalne. Nie róbmy tragedii, życie idzie. Mam 30 lat, 15 spędzonych na nartach. Czas zacząć żyć, po prostu. Nie wiem, kiedy to nastąpi. Prawdopodobnie rok mistrzostw w Falun, 2015, będzie rokiem odpoczynku, zastanowienia, czy biegać dalej. Mam szereg zobowiązań, najróżniejszych, prywatnych. I chciałabym je spełnić. W życiu prywatnym ostatni rok był dla mnie najtrudniejszym ze wszystkich. Cieszę się, że zebrałam się na tyle, by były dobre wyniki. Ciało spisuje się nieźle, jak na trzydziestolatkę, nie planuję teraz żadnych operacji. Tylko sanatorium, żeby się zregenerować.

A plan następnych przygotowań już jest?

Maj w Ramsau, czerwiec w Zakopanem, lipiec w Otepaeae, sierpień w Nowej Zelandii, wrzesień w Sierra Nevada, październik na austriackim lodowcu, listopad to nowość: Włochy, Santa Catarina. O ile będzie śnieg.

Co panią nakręca, żeby zaczynać kolejne przygotowania?

Poczucie obowiązku. Moje rodzeństwo spełnia się w innych dziedzinach życia, ale dokładnie w ten sam sposób: jak jest robota, to się za nią biorą. Bo ich tak wychowano. Gdy wstaję rano 1 lipca czy 5 sierpnia, to nie myślę o tym, że mam wygrać z Marit Bjoergen. Mam to gdzieś. Po prostu idę do pracy i staram się ją wykonać jak najlepiej.

Teraz będzie pani to robić z myślą o Soczi i piątej Kuli?

O, nie. Żeby zacząć w ogóle rozmowy na ten temat, trzeba najpierw przeharować od maja do października. Spotkamy się jesienią, to powiem, czy podołałam i w co mierzę. Wiadomo, dlaczego tak myślę o Soczi. W górach biegam doskonale, a do tego trasy tam są bardzo trudne. Niewiele zakrętów, więc o moje piszczele, problem powracający, gdy trzeba biegać łyżwą, też się nie boję. Trzeba będzie mocno postawić na trening stylu dowolnego. Być silnym, lekkim i walecznym.

Zacznie pani odpuszczać niektóre starty w PŚ?

Proszę wierzyć, że to nie ma sensu, my inaczej podchodzimy do treningów niż Norweżki. One się u siebie ścigają bez przerwy, robią treningi interwałowe, które na mnie źle działają. Rosjanie też mają mnóstwo eliminacji do eliminacji i cały czas rywalizują między sobą. Podobnie Szwedzi, Finowie. A mnie nikt nie naciska, zawsze mam miejsce w kadrze, więc nie ma dodatkowych wyścigów. Startami dochodzę do formy. A przy takim sposobie przygotowań potrzebuję dobrych rywalek, które mnie pociągną do przodu. Znajdę je tylko w Pucharze Świata. Przez ostatnie lata robiłam coś, co mi dało tyle sukcesów, walczymy razem z moją drużyną jak równi z równymi z Norwegami, choć to walka Dawida z Goliatem. Dajemy radę. Dlatego serdecznie wszystkim ekspertom dziękuję za podpowiedzi.

Potrafi sobie pani w ogóle wyobrazić siebie na mistrzostwach świata w Falun, na tych trasach, o które było tyle zamieszania?

Średnio.

A mistrzostwa świata 2017 w Lahti, gdzie pani zawsze dobrze biegała, to już inna rozmowa?

Inna. Zobaczymy, jak będzie. Z biegiem lat coraz trudniej mi przychodzi wyrzekanie się wszystkiego, co wokół. Mój trening się nie zmienia, zmienia się świadomość, jak wiele trzeba było poświęcić, by znów podołać. I nie biega się z tą wiedzą lekko. Wiele razy powtarzałam, że Soczi będzie końcem czegoś. A czy będzie tylko końcem, czy może też początkiem czegoś nowego, czy będzie jakieś sportowe „potem"? Tego nawet ja sama dziś nie wiem.

Mawia pani, że narty są zazdrosne i się mszczą, gdy uwagę poświęca się czemuś innemu. Dużo miały tej zimy okazji?

Justyna Kowalczyk:

Pozostało jeszcze 99% artykułu
Sport
Prezydent podjął decyzję w sprawie ustawy o sporcie. Oburzenie ministra
Sport
Ekstraklasa: Liga rośnie na trybunach
Sport
Aleksandra Król-Walas: Medal olimpijski moim marzeniem
SPORT I POLITYKA
Ile tak naprawdę może zarobić Andrzej Duda w MKOl?
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego
Sport
Andrzej Duda w MKOl? Maja Włoszczowska zabrała głos
Materiał Promocyjny
„Nowy finansowy ja” w nowym roku