Przerwa trwała 29 miesięcy, dokładnie od 30 października 2010 roku. Przedtem był rekord – 623 tygodnie czyli prawie 12 lat na szczycie, mnóstwo sławy i pieniędzy, potem skandal obyczajowy, odkrycie złej strony charakteru Tigera, głośny rozwód oraz sportowy upadek.
Teraz ten sam sport pomógł odkupić winy, rok 2013 jest rokiem wielkiego powrotu.
Znów trzeba pisać o wielkości Woodsa, o 77 wygranych turniejach zawodowych (rekordzista Sam Snead ma już tylko o 5 więcej), o niemal niezachwianej pewności zwyciężania, gdy wychodzi grać finałową rundę jako lider klasyfikacji (42 tytuły na 44 takie szanse), o 8 tytułach w tym samym turnieju PGA Tour (tyle razy już wygrał w gościnie u Arnolda Palmera – sławy golfa sprzed kilku dekad).
Droga do wyprzedzenia w rankingu Rory'ego McIlroya była dość krótka. Wystarczyły trzy wygrane w 2013 roku, Irlandczyk zresztą trochę pomógł Amerykaninowi – jego wyniki od stycznia były skromne: na 4 starty tylko dwa zakończone na płatnych miejscach, 33. i 8.
W Bay Hill Tiger Woods nie dokończył finałowej rundy w niedzielę, gdyż jednodniowy sztorm zalał pole wodą, błyskawice i potężny wiatr rozgoniły widzów i dopiero po 24 godzinach wznowiono grę. Niewiele się zmieniło – Woods miał 3 punkty przewagi na kolejnymi rywalami, grał z Rickim Fowlerem i Justinem Rose'em od trzeciego dołka. Fowler pogubił się w drugiej części rundy, posłał dwie piłki do wody, Rose grał lepiej, ale nie na tyle, by zagrozić pewnemu sukcesowi lidera. Wystarczyła runda 70 uderzeń (2 poniżej par) i Arnold Palmer mógł wręczyć swój puchar Woodsowi.