Sprawdzona towarzyszka

Publikacja: 28.03.2013 00:30

Sprawdzona towarzyszka

Foto: Fotorzepa

Graliśmy na Stadionie Narodowym z drużyną złożoną, poza dwoma wyjątkami, z amatorów, którzy zarabiają pieniądze w zupełnie niesportowych zawodach. Sam kiedyś grałem na bramce w takiej drużynie w Londynie. Była to reprezentacja mego narożnego pubu Hornsey Tavern. Byliśmy zgraną paczką, która futbolową pasję dzieliła z miłością do zawiesistej, aksamitnej irlandzkiej ambrozji – guinnessa. Nieźle nam też szła gra w strzałki, czyli darts i oczywiście w bilarda.

Szczerze chłopakom z San Marino zazdroszczę, bo zawsze marzyłem, żeby kopnąć sobie piłkę na polskim Stadionie Narodowym, nie mówiąc o Wembley. Zazdroszczę, tym bardziej że najlepszy na boisku był bramkarz gości, o mało nie obronił karnego strzelanego przez jednego z najlepszych napastników Europy Roberta Lewandowskiego. Bez fałszywej skromności powiem, że nie grałem gorzej od Aldo Simonciniego. I teraz pluję sobie w brodę, że wyemigrowałem do Włoch, a nie do San Marino.

Mówię o tym tyle, bo o wczorajszym meczu trudno coś mądrego powiedzieć. Pięć bramek, w tym dwie z karnych, były efektem pospolitego ruszenia, a nie chytrych manewrów taktycznych i zaskakujących ruchów wojsk. Twierdzę, że San Marino wzięliśmy bardziej głodem niż brawurowym atakiem. Był to futbol średniowieczny. Kwiat polskiego zaciężnego rycerstwa w starciu z chudopachołkami wypadł blado.

Twierdzę San Marino wzięliśmy bardziej głodem niż brawurowym atakiem

Mam podejrzenia, że kibice, którzy w sile 42 tysięcy pojawili się na trybunach, nie przyszli z nadzieją na oglądanie meczu futbolowego, a na przedstawienie kabaretowe. I się nie zawiedli. Kilka gagów było przedniej klasy: gra Arkadiusza Milika w całym meczu i wejście na estradę Marcina Wasilewskiego, po którym San Marino o mało nie strzeliło nam bramki.

Polska jest krajem paradoksów. Mamy piękne stadiony i żadnej godziwie grającej drużyny. Ale cóż może zrobić kibic? Miłość nie wybiera. Przypadła nam w udziale oblubienica kapryśna i tak brzydka, że wstyd się z nią pokazać na ulicy. Gotować też nie potrafi. Po takiej kolacji jak w piątek i wczoraj pomóc mógł tylko wysokoprocentowy środek na trawienie. Ale kochać trzeba. Innej nie mamy.

Krzyczą: zmienić trenera. Przypomina się stary dowcip o tym, jak to w Związku Sowieckim w latach odwilży Nikity Chruszczowa otworzyli w Moskwie lokal striptizowy. Tłumy waliły drzwiami i oknami, ale po tygodniu ludzi było coraz mniej, aż wreszcie nikt już nie przychodził. Więc wywalili dyrektora. Zebrało się też plenum, żeby sprawę przedyskutować. Ktoś nieśmiało spytał, czy może jednak problem nie w dyrektorze, a w striptizerce. I usłyszał: Ależ towarzyszu, to jest sprawdzona towarzyszka. Ma legitymację partyjną od 1920 roku.

Graliśmy na Stadionie Narodowym z drużyną złożoną, poza dwoma wyjątkami, z amatorów, którzy zarabiają pieniądze w zupełnie niesportowych zawodach. Sam kiedyś grałem na bramce w takiej drużynie w Londynie. Była to reprezentacja mego narożnego pubu Hornsey Tavern. Byliśmy zgraną paczką, która futbolową pasję dzieliła z miłością do zawiesistej, aksamitnej irlandzkiej ambrozji – guinnessa. Nieźle nam też szła gra w strzałki, czyli darts i oczywiście w bilarda.

Pozostało jeszcze 82% artykułu
Sport
Dlaczego Kirsty Coventry wygrała wybory i będzie pierwszą kobietą na czele MKOl?
Materiał Promocyjny
Berlingo VAN od 69 900 zł netto
Sport
Długi cień Thomasa Bacha. Kirsty Coventry nową przewodniczącą MKOl
SPORT I POLITYKA
Wybory w MKOl. Czy Rosjanie i Chińczycy wybiorą następcę Bacha?
Sport
Walka o władzę na olimpijskim szczycie. Kto wygra wybory w MKOl?
Materiał Promocyjny
Warunki rozwoju OZE w samorządach i korzyści z tego płynące
Sport
Koniec Thomasa Bacha. Zbudował korporację i ratował świat sportu przed rozłamem
Materiał Promocyjny
Suzuki Moto Road Show już trwa. Znajdź termin w swoim mieście