Poinformował o tym dyrektora technicznego reprezentacji, wysyłając mu sms i powiedział dziennikarzowi "Super Expressu”, któremu ufał.
Taka forma pożegnania w polskiej kulturze nie uchodzi za zbyt elegancką, więc można się spodziewać, że na piłkarza spadnie kolejna fala krytyki. Już się do niej przyzwyczaił. Zapewne najmilszy dzień w jego polskiej karierze to 12 sierpnia 2009 roku - debiut w kadrze był wymarzony. Polska wygrała z Grecją 2:0 a Obraniak strzelił obydwie bramki (trenerem był wtedy Leo Beenhakker). Mieliśmy nowego bohatera.
Ale później tak dobrze mu nie szło. Strzelał wprawdzie efektowne gole, jednak nie stał się motorem napędowym kadry. Wszyscy grali słabo, ale od niego wymagano więcej. Z czasem zaczęto nawet dawać do zrozumienia, że mu nie zależy. Mówiono, że gra słabiej w kadrze, bo wypromował się we Francji i zdążył nawet zamienić klub na lepszy - z Lille przeszedł do Bordeaux. Uderzenia spadały z różnych stron. Kapitan reprezentacji Jakub Błaszczykowski publicznie skrytykował Obraniaka, że osłabił drużynę, gdy dostał czerwoną kartkę w meczu z Czarnogórą. Potem było jeszcze gorzej. Przed meczami z Ukrainą i San Marino dziennikarze zastanawiali się na jakiej pozycji Waldemar Fornalik ustawić ma Obraniaka i czy w ogóle wpuszczać go na boisko.
Niepotrzebnie wywołano "problem Obraniaka". Najpierw Jan Tomaszewski mówił o "francuskich śmieciach", potem prezes PZPN Zbigniew Boniek oświadczył, że w reprezentacji powinni grać tylko piłkarze mówiący po polsku. Wprawdzie dodawał, że chodzi o tych, którzy do kadry dopiero trafią, ale było to jednak wotum nieufności.
Obraniak rzeczywiście nie mówi po polsku, nie jest też szczególnie towarzyski. Nie miał "swoich" dziennikarzy, którym żaliłby się i sprzedawał im poufne informacje. Jest człowiekiem wyobcowanym, ale piłkarzem na tyle dobrym, że powinno się o niego dbać.