?To istotna zmiana w postrzeganiu futbolu, bo przez dziesięciolecia romantycy tej gry, tacy jak piszący u nas Stefan Szczepłek, przekonywali nas – zresztą z dobrym skutkiem, bo my chcieliśmy im wierzyć – że Brazylią rządzi miłość do piłki nożnej. Dużo się musiało na świecie zmienić, by to przestała być prawda.

Zmienił się też sam futbol i jego bohaterowie, także w Brazylii. Wczesny Pele, Didi, Vava, Gilmar i przede wszystkim Garrincha (kolega z boiska Nilton Santos powiedział o nim: „Trochę święty, trochę wariat") byli bohaterami ludowymi, Neymar już nim nie jest, to produkt popkultury, jak bohaterki seriali. Gazety piszą, że chłopak z faweli na co dzień może bez trudu spotkać handlarza narkotyków, natomiast gwiazdor futbolu jest dla niego niedostępny. Tak jest wszędzie, ale w Brazylii podobno bardziej boli, bo tu plebejskość futbolu trwała znacznie dłużej niż w Europie. Ludziom trudno dziś wmówić, że jakakolwiek impreza sportowa zmieni ich życie na lepsze, bo widzą, że igrzyska w Atenach niewiele dały Grecji, portugalskie stadiony po Euro rdzewieją, a igrzyska zimowe w Soczi, mundiale w Rosji i w Katarze to marzenie władzy, a nie ludu. Jak świat długi i szeroki w czasach kryzysu padają te same pytania, stawiają je nawet bogaci zatroskani nie o byt, lecz o swoje bogactwo: czy nas na te igrzyska stać, kto za to zapłaci?

Romario, były gwiazdor brazylijskiego futbolu, w czasach kariery wesoły chłopak z Rio, a dziś polityk, mówi wprost: to będzie mundial władzy, mamy dość korupcji i fetowania takich ludzi jak patron jednego ze stadionów Joao Havelange, bo wszyscy wiedzą, że to złodziej. Takie słowa, nawet jako element bieżącej politycznej walki, robią wrażenie, umacniają przekonanie, że nowa Maracana z lożami dla bogaczy, dobrymi miejscami dla klasy średniej i resztą dla plebsu, nie będzie ukochaną świątynią Brazylijczyków. Tej starej już nie ma, pozostanie tylko w ludowej legendzie. Brazylia zrobiła ogromny cywilizacyjny skok, ale jak widać przy okazji antymundialowych demonstracji, strach najbiedniejszych nie minął, naród nie chce wziąć zabawki i spokojnie pójść na mecz.

Czy tak się skończy legenda o ojczyźnie najpiękniejszego futbolu, jaki ludzie wymyślili, o kraju, w którym piłka nożna miała być tak ważna, że porażka w finale mundialu 1950 z Urugwajem, na tej starej Maracanie, pozostała traumatycznym pokoleniowym przeżyciem?

Coraz trudniej o wiarę, że sport zmienia świat, natomiast dowodów, że się do niego dopasowuje i traci duszę, jest pod dostatkiem. Dlatego dziś z większą uwagą słucham ojca z Rio, który pyta, czy za rok chore dziecko każą mu zanieść na stadion niż pani prezydent Dilmy Rousseff zapewniającej, że mundial i igrzyska olimpijskie odmienią Brazylię.