Walczył przeciw Anglii, a później dla niej. Na front wysłał go Adolf Hitler, a 60 lat później królowa Elżbieta udekorowała go Orderem Imperium Brytyjskiego. Anglicy najpierw na niego pluli, a potem nosili na rękach. Bernhard-Bert Trautmann miał życie jak film fabularny.
Urodził się 22 października 1922 roku w Bremie. We wrześniu 1939 roku miał niecałe 16 lat i bardzo ubolewał, że nie może walczyć za fuehrera na froncie. Ale to się zmieniło dwa lata później. Najpierw pracował w obsłudze naziemnej Luftwaffe w Schwerinie. Był wysoki i wysportowany, te cechy sprawiły, że w marcu 1941 roku przydzielono go do grupy spadochroniarzy stacjonującej w Berlinie. Po dwóch miesiącach przeniesiono go do Zamościa.
„Cześć, Fryc”
Dla niego wojna zaczęła się wraz z atakiem Hitlera na Związek Radziecki, 22 czerwca 1941 roku, odczuł grozę rosyjskiej zimy. Kilkakrotnie był zatrzymywany przez Rosjan, zawsze im uciekał. Do Francji, już w stopniu sierżanta, został zrzucony w roku 1944. Wymknął się też francuskim partyzantom.
Pod Arnhem brał udział w polowaniu na spadochroniarzy brytyjskich, polskich i kanadyjskich. Mówił we wspomnieniach (pisze o tym Alan Rowlands w wydanej w Anglii książce „Trautmann. The Biography”), że dopiero wtedy, stając twarzą w twarz ze swoimi pojmanymi rówieśnikami, zaczął rozumieć bezsens wojny.
Jako jeden z niewielu żołnierzy przeżył bombardowanie niemieckiego miasteczka Kleve. Kiedy jego jednostka przestała istnieć, postanowił wrócić do domu w Bremie. Stracił dokumenty i teraz musiał strzec się przed Waffen SS, rozstrzeliwujących żołnierzy podejrzewanych o dezercję.