Na Służewcu było jak przed wojną

Słynna gonitwa odbyła się setny raz. Wygrał polski dżokej Szczepan Mazur na polskim koniu Patronus.

Publikacja: 01.10.2013 03:44

Zwycięzca mija linię mety

Zwycięzca mija linię mety

Foto: Fotorzepa, Piotr Nowak PN Piotr Nowak

Na Służewcu w niedzielę było wszystko: świetna frekwencja i atmosfera, dramatyczna rywalizacja oraz zaskakujące rozstrzygnięcie okraszone romantycznym wręcz zbiegiem okoliczności.

Wielka Warszawska to bieg jedyny w swoim rodzaju. W zwykłe dni wyścigowe służewiecki tor odwiedza jedynie garstka zapaleńców, a w ostatnią niedzielę września hipodrom przeżywa swoją drugą młodość. Podobnie zresztą jak na lipcowych Derby, choć tam w mniejszej skali. Zgodnie z tradycją angielskiego pierwowzoru odbywa się wtedy konkurs na najlepszy kapelusz.

Na Wielkiej Warszawskiej za to nagradzano za najpiękniejszy przedwojenny ubiór. Nawiązania do klimatu międzywojnia widać co krok i to nie tylko u kręcących się wokół padoku sztukmistrzów przeróżnych profesji, sprzedawców mięsa z rusztu, pączków czy członków automobilklubu prezentujących swe zabytkowe gabloty. Oni wszyscy zgodnie z przedwojennym zwyczajem wpuścili spodnie w skarpety, a na głowę przyodziali kaszkiet. Nawet gwara warszawska powróciła na usta wielu amatorów piwa, a tego na Służewcu nie brakuje, w przeciwieństwie do stadionów piłkarskich.

Jubileuszową Wielką Warszawską odwiedził katarczyk Sami Jassim al-Boenain, prezydent IFAHR (International Federation of Arabian Horse Racing Authorities), najważniejsza osoba w świecie koni arabskich i bardzo hojny sponsor. Już wiadomo, że w przyszłym roku odbędzie się na Służewcu dzień katarski, wzorem odbywającego się od kilku lat dnia arabskiego.

To wszystko jednak byłoby na nic, gdyby nie gwóźdź programu. Setna gonitwa Wielka Warszawska nadaje się wręcz na scenariusz hollywoodzkiego filmu. Faworytem był kroczący od zwycięstwa do zwycięstwa Camerun, koń irlandzkiej hodowli, triumfator zeszłorocznej Warszawskiej. Jego najgroźniejszym rywalem miał być Patronus, zwycięzca tegorocznych Derby, gniady ogier o polskich genach. Jako wielki atut pretendenta wskazywano świetnego jeźdźca, utytułowanego Irlandczyka Kierona Fallona, opromienionego zwycięstwami w irlandzkich i angielskich klasykach.

Tak utytułowanego dżokeja służewiecki tor dawno nie widział. Tylko że Irlandczyk cały tydzień zmagał się z problemami zdrowotnymi. Odwołał sobotni start we Francji, ale do końca walczył o przylot do Polski. Dopiero o piątej rano w niedzielę dał za wygraną i poinformował stajnię Patronusa, że nie da rady dosiąść ich czempiona. Pogłoski mówią, że słabe zdrowie mistrza dobiła kontuzja, jakiej doznał podczas gry w golfa.

Patronus potrzebował nowego jeźdźca, a naturalnym wyborem był Szczepan Mazur, który w tej gonitwie miał dosiadać Frenchie Lebec, klaczy tego samego właściciela. Mazur jednak ma ledwie 18 lat, dopiero miesiąc wcześniej uzyskał tytuł dżokeja. Jego osiągnięcia wyglądają wciąż blado przy trofeach dosiadającego Cameruna Piotra Piątkowskiego, który Wielką Warszawską wygrywał trzy razy.

Ale w kuluarach słuchać było głosy, że Camerun nie lubi grząskich torów, że Służewiec wcale mu nie leży... Mówiono, że prześcignąć go może zeszłoroczny wicemistrz Young Boy, a także Lucky Peter... Przez zamieszanie z dżokejem Patronusa wielu już skreśliło.

Wpół do szóstej bomba poszła w górę. Od samego startu prowadzenie objął Invisible Dubai i nie oddał go do ostatniego łuku. Trybuny czekały na atak faworyta. „Dawaj trójka!”, „No już, trzy!” – pośpieszali Cameruna widzowie. Ale „trójka” przy wyjściu na prostą finiszową poszła po wewnętrznej i co bardziej wnikliwi widzowie zaczęli już rwać swe kupony, bo tam było najbardziej grząsko.

Finisz rozpoczęły dwa najlepsze konie lipcowych Derby, Patronus i Kundalini. Wyszły na prowadzenie i do samej mety szły łeb w łeb. Trener obu koni, Andrzej Walicki, zastygł w bezruchu. „Siedem, siedem!” – zaczęli krzyczeć szczęśliwcy obstawiający Patronusa. Koń posłuchał i o długość szyi wyprzedził Kundalini. Zwycięzcą setnej Wielkiej Warszawskiej, gonitwy dla koni trzyletnich i starszych pełnej krwi angielskiej został trzyletni gniady ogier Patronus, pokonując dystans 2600 m w czasie 2:47,8, zgarniając tym samym Nagrodę Prezydenta m.st. Warszawy i 150 tys. zł.

Szczepan Mazur praktycznie w kieszeni ma już tytuł jeźdźca roku. Na podium witany był jak nowy Mieczysław Mełnicki. Eksperci nie mają wątpliwości, że młody dżokej jest prawdziwym bohaterem jubileuszowej gonitwy. Jego przyszłość maluje się świetnie, podobnie jak i Patronusa. – Jeśli koń ten w przyszłym sezonie będzie ścigał się równie dobrze, to pewnie pojedzie ścigać się na Zachód – dodaje Zieliński.

Na koniec Marek Siudym zainicjował chóralne „sto lat” dla Wielkiej Warszawskiej. Widzowie podłapali melodię i 15 tysięcy gardeł dało wszystkim fanom wyścigów konnych dowód na to, że „Sto lat to za mało, teraz dwieście by się zdało”.

100. Wielka Warszawska

1 Patronus (Polska) dżokej S. Mazur; 2 Kundalini dż. T. Lukášek; 3 Suo dż. F. Lefebvre; 4 Kara (wszystkie Polska) dż. E. Zachariew; 5 Lucky Peter dż .M. Březina; 6 Camerun (oba Irlandia) dż. P. Piątkowski; 7 Tymon (USA) dż. W. Popow ; 8 Frenchie Lebec (W. Brytania) k. dż. S. Mura; 9 Nechius (Polska) dż. A. Rieznikow; 10 Inisible Dubai (W. Brytania) dż. W. Szymczuk; 11 Young Boy dż. A. Turgajew; 12 Daredevil (oba Irlandia) dż. M. Srnec

Opinie dla „Rzeczpospolitej"

Szczepan Mazur, zwycięzca 100. Wielkiej Warszawskiej

Dopiero w niedzielę rano dostałem propozycję, by startować na Patronusie. Wszystko zależało od decyzji trenera, ale ja nie miałem żadnych wątpliwości, by zmienić konia. Byłem bardzo zadowolony, gdy trener się zgodził. Wyścig był dosyć równy, dlatego usiadłem sobie z tyłu stawki, by zaoszczędzić konia i zostawić siły na końcówkę. Wierzyłem, że bez problemu dogonimy Invisible Dubai, bo Patronus ma bardzo dobry finisz. To nie była taktyka nakreślona przez trenera, bo żadnej taktyki na ten wyścig z góry nie zakładaliśmy. Wiedzieliśmy, że nie ma co się nastawiać na jakiś konkretny rozwój wypadków, tylko trzeba poczekać, co się wydarzy i jak się będzie układać gonitwa. Jestem bardzo szczęśliwy, że udało nam się wygrać, bo wyścigi konne są nieprzewidywalne. Można przegrać, dosiadając nawet najlepszego konia. Nie zamierzam poprzestawać na tym sukcesie, czekają mnie kolejne gonitwy i jedyny plan, jaki mam teraz, to jeździć dalej i wygrywać kolejne wyścigi.

Sami Jassim al-Boenain, prezydent  Międzynarodowej Federacji Wyścigów Koni Arabskich

Od zawsze wiedziałem, że w Polsce hoduje się konie czystej krwi arabskiej. Na całym świecie można spotkać czempiony, które pochodzą z polskich stadnin. Jednak to tylko suche fakty, a przyznam, że naprawdę nie zdawałem sobie sprawy, jak ważna jest dla was hodowla koni, jakie macie piękne tradycje i jak wielkim zainteresowaniem cieszą się u was wyścigi. Na szczęście wreszcie odwiedziłem wasz kraj i przekonałem się na własne oczy, że warto tu zainwestować. Od następnego sezonu zaczynamy organizować na Służewcu dzień katarski i włączamy Polskę w nasz kalendarz wyścigowy. Tym samym Polski rynek staje się dla nas jeszcze ważniejszy, chcemy wspierać waszą hodowlę i wyścigi. Araby, jak sama nazwa wskazuje, pochodzą z naszej części świata. Ich hodowla jest nierozerwalnie związana z naszą kulturą, a wyścigi tych koni to sport naszych przodków. W całym świecie arabskim cieszą się one olbrzymią popularnością i są wręcz sportem narodowym.  Dziś stać nas, by patronować temu sportowi na całym świecie, by wyścigi arabów dorównywały popularnością wyścigom ras angielskich.

Marek Siudym, aktor i koniarz

Wyścigi mają się coraz lepiej. Bardzo się z tego cieszę, bo nie wyobrażam sobie bez nich Warszawy. Przyszło sporo ludzi, choć jeszcze daleko do frekwencji, jaką pamiętam z lat 70., ale jest szansa, że tamte czasy powrócą. Totalizator Sportowy dostał tor w dzierżawę na 30 lat i jest w stanie inwestować w wyścigi. Teraz wszystko zależy od tego, jak zainwestuje. Ale najważniejsze jest to, że dwa pierwsze konie w Wielkiej Warszawskiej to konie polskiej hodowli. Sprowadzamy materiał genetyczny z Anglii, Irlandii, a okazuje się, że mamy naprawdę dobre konie.

Jerzy Engel, Trener piłkarski i hodowca koni

Moja żona zajmuje się hodowlą i w tym roku ścigają się nasze dwa konie, ale nie tak dobre, by walczyć w Wielkiej Warszawskiej. Serce mi się raduje, jak patrzę na te tłumy. Kilkanaście tysięcy widzów robi wrażenie. Gratulacje dla organizatorów. Wykonują świetną robotę, by postawić wyścigi konne na nogi, a przecież łatwo nie mają, bo ustawa antyhazardowa mocno ogranicza im możliwości promocji. Mamy w Warszawie jeden z najpiękniejszych torów w Europie, poczekajmy, aż zostanie wyremontowana trybuna średnia, a wtedy może się doczekamy i tych kilkudziesięciu tysięcy widzów na Służewcu.

—puo

Na Służewcu w niedzielę było wszystko: świetna frekwencja i atmosfera, dramatyczna rywalizacja oraz zaskakujące rozstrzygnięcie okraszone romantycznym wręcz zbiegiem okoliczności.

Wielka Warszawska to bieg jedyny w swoim rodzaju. W zwykłe dni wyścigowe służewiecki tor odwiedza jedynie garstka zapaleńców, a w ostatnią niedzielę września hipodrom przeżywa swoją drugą młodość. Podobnie zresztą jak na lipcowych Derby, choć tam w mniejszej skali. Zgodnie z tradycją angielskiego pierwowzoru odbywa się wtedy konkurs na najlepszy kapelusz.

Pozostało 94% artykułu
SPORT I POLITYKA
Wielki zwrot w Rosji. Wysłali jasny sygnał na Zachód
Materiał Promocyjny
Z kartą Simplicity od Citibanku można zyskać nawet 1100 zł, w tym do 500 zł już przed świętami
SPORT I POLITYKA
Igrzyska w Polsce coraz bliżej? Jest miejsce, data i obietnica rewolucji
SPORT I POLITYKA
PKOl ma nowego, zagranicznego sponsora. Można się uśmiechnąć
rozmowa
Radosław Piesiewicz dla „Rzeczpospolitej”: Sławomir Nitras próbuje zniszczyć polski sport
Materiał Promocyjny
Sieć T-Mobile Polska nagrodzona przez użytkowników w prestiżowym rankingu
Sport
Kontrolerzy NIK weszli do siedziby PKOl