Na Służewcu w niedzielę było wszystko: świetna frekwencja i atmosfera, dramatyczna rywalizacja oraz zaskakujące rozstrzygnięcie okraszone romantycznym wręcz zbiegiem okoliczności.
Wielka Warszawska to bieg jedyny w swoim rodzaju. W zwykłe dni wyścigowe służewiecki tor odwiedza jedynie garstka zapaleńców, a w ostatnią niedzielę września hipodrom przeżywa swoją drugą młodość. Podobnie zresztą jak na lipcowych Derby, choć tam w mniejszej skali. Zgodnie z tradycją angielskiego pierwowzoru odbywa się wtedy konkurs na najlepszy kapelusz.
Na Wielkiej Warszawskiej za to nagradzano za najpiękniejszy przedwojenny ubiór. Nawiązania do klimatu międzywojnia widać co krok i to nie tylko u kręcących się wokół padoku sztukmistrzów przeróżnych profesji, sprzedawców mięsa z rusztu, pączków czy członków automobilklubu prezentujących swe zabytkowe gabloty. Oni wszyscy zgodnie z przedwojennym zwyczajem wpuścili spodnie w skarpety, a na głowę przyodziali kaszkiet. Nawet gwara warszawska powróciła na usta wielu amatorów piwa, a tego na Służewcu nie brakuje, w przeciwieństwie do stadionów piłkarskich.
Jubileuszową Wielką Warszawską odwiedził katarczyk Sami Jassim al-Boenain, prezydent IFAHR (International Federation of Arabian Horse Racing Authorities), najważniejsza osoba w świecie koni arabskich i bardzo hojny sponsor. Już wiadomo, że w przyszłym roku odbędzie się na Służewcu dzień katarski, wzorem odbywającego się od kilku lat dnia arabskiego.
To wszystko jednak byłoby na nic, gdyby nie gwóźdź programu. Setna gonitwa Wielka Warszawska nadaje się wręcz na scenariusz hollywoodzkiego filmu. Faworytem był kroczący od zwycięstwa do zwycięstwa Camerun, koń irlandzkiej hodowli, triumfator zeszłorocznej Warszawskiej. Jego najgroźniejszym rywalem miał być Patronus, zwycięzca tegorocznych Derby, gniady ogier o polskich genach. Jako wielki atut pretendenta wskazywano świetnego jeźdźca, utytułowanego Irlandczyka Kierona Fallona, opromienionego zwycięstwami w irlandzkich i angielskich klasykach.