Jestem chyba z innej gliny

Mariusz Lewandowski. Piłkarz wracający do reprezentacji Polski o meczu w Charkowie, pokoleniu iPadów i Ukrainie.

Publikacja: 09.10.2013 02:00

Jestem chyba z innej gliny

Foto: ROL

„Drewniak", „Siła razy gwałt" – pamięta pan te słowa?

Mariusz Lewandowski

: Tak określał mnie Franciszek Smuda. Jego zdanie, trzeba szanować, chociaż się z nim nie zgadzam. Kiedy objął reprezentację nadal grałem w Szachtarze Donieck, zdobyłem Puchar UEFA, ale selekcjoner mnie nie chciał, miał innych zawodników. To Smuda ze mnie zrezygnował, ja reprezentacji nigdy nie odpuściłem. Później utarło się, że Lewandowskiego już nie ma, a ja nie obniżyłem swojego poziomu.

Przeżywał to pan, Euro 2012 przeszło koło nosa?

Miałem 33 lata, mogłem grać, ale przestałem dostawać powołania, zmieniłem klub. Taka kolej rzeczy, zmiany są i będą. Po przeprowadzce do drugiej ligi, do Sewastopola, na początku walczyłem z kontuzją. To był dla mnie ciężki okres, zerwałem więzadła krzyżowe, pojawiły się powikłania z kolanem. Wiele osób na Ukrainie mówiło mi, że nie dam rady wrócić do zdrowia, ale charakter nie pozwolił mi się poddać. Nie tylko wyzdrowiałem, ale gram teraz z Sewastopolem w najwyższej klasie, jestem kapitanem. I cicho nadal marzyłem o kadrze.

Po czterech latach przerwy? Naprawdę?

Nadzieja trochę gasła, ale ciągle się tliła. Nie czuję, że mam 35 lat, jestem w świetnej formie fizycznej, nie widzę na boisku czy treningach, żeby młodzi mnie przeganiali. Moja generacja piłkarska była z lepszej gliny niż obecne pokolenie. Młodzi, którzy wchodzą do zespołu, nie są w stanie zabrać mi miejsca w składzie.

Kiedyś na zgrupowaniach grało się w karty albo wychodziło w miasto. Teraz jest Play Station.

Każdy ma prawo robić, co chce. Ale po dwóch dniach na zgrupowaniu mogę powiedzieć, że musimy więcej rozmawiać o meczach, które mamy przed sobą. Analizować. Nastrajać się na walkę w dniu meczu jest za późno. Drużyny nie buduje się tylko na boisku, po to są wspólne obiady, kolacje, żeby przy stole rozmawiać jak ludzie. Wbijam to do głów młodym w Sewastopolu. Talentów mamy dużo, ale pokoleniu iPadów trzeba wytłumaczyć, że piłka to coś innego niż tylko trening, a potem już tylko dom albo zabawa.

Mówi się, że reprezentacja jest rozbita, że Robert Lewandowski nie lubi się z Jakubem Błaszczykowskim...

Zostałem tak nauczony, że jako zawodnicy nie musimy się darzyć sympatią, ale na boisku musimy być jak jedna rodzina. Nie wiem, czy Robert i Kuba się nie lubią.

Ciągle wraca też temat braku mocnych charakterów w drużynie.

Młody zawodnik nie osiągnie nic wielkiego bazując tylko na talencie. Utalentowanym piłkarzom trzeba pomóc. Każdemu inaczej: na jednego jak krzykniesz, to się zmobilizuje, inny spali się jeszcze bardziej. Jestem piłkarzem, który dużo mówi na boisku, bo widzi przed sobą cały zespół. Jeśli źle ustawię kolegów, będę miał więcej pracy. Podpowiedź i rozmowa w trakcie gry jest bardzo ważna. W klubie wiedzą, że jak mnie nie posłuchają, to będę zły.

Może Waldemar Fornalik właśnie po to pana potrzebował? Brakuje mu charyzmy?

Nie wydaje mi się. Przypomina mi byłego trenera w Sewastopolu Olega Kononowa, świetnie analizuje mecz i jest spokojny. Ten spokój udziela się zespołowi, piłkarze widzą, że ich generał nie panikuje. Powiedziałem kiedyś do Kononowa: „Czemu pan się w końcu nie zdenerwuje?". Odpowiedział mi: „A po co? Przecież mam ciebie. Jak ja bym się jeszcze denerwował, to nikt nie byłby w stanie właściwie ocenić sytuacji na boisku".

Jak z zewnątrz widział pan konflikty w kadrze, bitwy o reklamy, rezygnację Ludovica Obraniaka?

Jestem w reprezentacji od 2002 roku, tak naprawdę problemy i skandale były zawsze. Gdy nie ma wsparcia, ciężko się pracuje trenerowi i piłkarzom. Kiedy są wyniki, jest fajnie, dużo osób klepie cię po plecach. Dopiero gdy przegrasz,  poznasz, kto, jakim jest człowiekiem. Kto się odwróci, a kto zostanie przy tobie.  Pojawili się menedżerowie, mają swoje życzenia. Kadra to prestiż, więc wykorzystywanie czasu na zgrupowaniach do udziału w reklamach jest nie w porządku. Chyba powinno się na początku zająć treningami i grą.

Jeżeli Ukraina mogła wygrać w Warszawie, my możemy zrobić to samo w Charkowie

Eugen Polanski powiedział o panu: „Wiem, że jest nowy w kadrze. Znam go z Internetu". Brzmi śmiesznie?

Tak samo mogę powiedzieć o wielu zawodnikach tej drużyny i nie ma za co się obrażać. Piłka jest taka, że po jednym treningu znasz już imiona wszystkich. Musimy być jak zespół i skupić się tylko na własnej grze. Ukraińcy mogą wygrać, a my musimy.

Ładnie kombinowali z tym zamkniętym stadionem w Charkowie.

To prawda. Kiedy FIFA poinformowała, że spotkanie z Polską odbędzie się przy zamkniętych trybunach, koledzy z Sewastopola w szatni mówili: jeszcze się przekonasz, że na spotkanie zostaną wpuszczeni kibice. Mieli rację, widocznie wiedzieli więcej niż ja.

Niektórzy mówią, że w kadrze ma pan być głównie przewodnikiem po Ukrainie.

Ci, którzy mają takie zdanie, nie szanują mnie jako zawodnika. Podoba mi się w Ukraińcach to, że nigdy nie wytykali mi wieku. Od 13 lat w tym kraju ciągle gram, plecy mnie nie bolą od siedzenia na ławce. Powołanie do reprezentacji dostałem jako piłkarz i tylko w tej roli mogę pomóc.

Nie ma pan wrażenia, że w Polsce nigdy nie był szanowany?

Coś w tym jest. Ale mało jest zawodników, którzy po tylu latach gry poza granicami są w Polsce szanowani. Tu nie lubi się tych, którym coś się udało. Jesteśmy narodem zrzędzącym, pełnym ekspertów, którzy wszystko wiedzą, ale sami mają kompleksy, bo w życiu niczego nie osiągnęli.

W 2009 roku żegnał się pan z kadrą zaraz po sugestii, że walczący o mundial Słoweńcy mogą was – już przegranych – zmobilizować przed meczem ze Słowacją...

Chodziło o to, że Czesi oferowali Słowakom ileś tam litrów piwa, ja powiedziałem coś głupiego o Słoweńcach i zrobiło się piekło. Nie ma co do tego wracać.

Leo Beenhakker wspomina, że zawsze na zgrupowania przylatywał pan jak król Hassan II, prywatnym odrzutowcem. Jak pan dotarł teraz do Warszawy?

Następne pytanie proszę.

Wziął pan bilety z PZPN?

Nie.

Jak się panu żyje w Sewastopolu?

Dla rodziny jest super. To Krym, blisko Turcji, tropiki. Morze, piękna pogoda, takie ukraińskie Monte Carlo. Nawet drożej jest, ale na pewno nie tak, jak we Francji. W Doniecku było gorzej, brudniej. Nie dało się cieszyć życiem, ale cieszyłem się wielką piłką. W Sewastopolu jest młody klub, który ma ambicję coś osiągnąć. Bardzo mi schlebia to, że budowa zespołu została na mnie oparta.

Mówi pan już ze wschodnim akcentem...

Od trzynastu lat mieszkam na Ukrainie, w Polsce bywam rzadko. W swoim języku rozmawiam tylko w domu.

Zostanie pan tam po zakończeniu kariery?

Nie wiem. Mam troje dzieci, mówią po rosyjsku, ale uczą się też angielskiego i hiszpańskiego. Do niedawna walczyłem o powrót do zdrowia, więc teraz cieszę się, że gram w piłkę. To mi daje przyjemność. Jeśli któregoś dnia nie poczuję dreszczyku emocji przy wychodzeniu na boisko, to dam sobie spokój i zajmę się czymś innym. Ale nie wiem jeszcze czym.

Wraca pan do kadry w sytuacji beznadziejnej...

Patrząc na to, jakie były wyniki do tej pory – rzeczywiście. Z drugiej strony to tylko mecz. Jeżeli Ukraina mogła wygrać w Warszawie, my możemy zrobić to samo w Charkowie. Założenia na mecz na własnym boisku wzięły w łeb po siedmiu minutach. Co można było zrobić? Wszystko zmieniać? To był szok i teraz trzeba zrobić szok Ukraińcom, odpłacić się pięknym za nadobne.

Zna pan pół ukraińskiej reprezentacji...

Anatolij Tymoszczuk, Jarosław Rakicki, Taras Stepanienko, Jewhen Konoplianka, Andrij Piatow, Marco Dević, Jewhen Selezniow, Wiaczesław Szewczuk... Dość. Jeden nawet teraz mi napisał esemesa, że musimy pogadać. Codziennie ktoś dzwoni. Zaraz po powołaniu odzywali się nawet bardzo wysoko postawieni ludzie, co sprawiło mi olbrzymią przyjemność. Na Ukrainie mają do mnie dużo szacunku. Cieszyli się, że wracam do kadry.

Z kadry na Euro 2008 zostało was trzech – pan, Marcin Wasilewski i Artur Boruc. Maciej Żurawski czy Ebi Smolarek zniknęli, chociaż są młodsi.

Charakter jest bardzo ważny. Nie myślę o piłce jak o zabawie. Przed każdym sezonem stawiam sobie cel i się go trzymam. Mogłem zostać w Doniecku, palić lulki, a kasa kapie na konto. Ale to nie było w moim stylu. Wiedziałem, jakie są inwestycje, jacy zawodnicy przychodzą i poszukałem klubu, w którym mógłbym grać. Nie boję się wyzwań.

Wyobraża pan sobie, że za dwa tygodnie wchodzi do szatni w Sewastopolu i...

Mam podniesioną głowę. Nie mogę się tego doczekać.

Sport
Koniec Thomasa Bacha. Zbudował korporację i ratował świat sportu przed rozłamem
Sport
Po igrzyskach w Paryżu czekają na azyl. Ilu sportowców zostało uchodźcami?
Sport
Wybiorą herosów po raz drugi!
SPORT I POLITYKA
Czy Rosjanie i Białorusini pojadą na igrzyska? Zyskali silnego sojusznika
Materiał Promocyjny
Konieczność transformacji energetycznej i rola samorządów
Sport
Robin van Persie: Artysta z trudnym charakterem
Materiał Promocyjny
Sezon motocyklowy wkrótce się rozpocznie, a Suzuki rusza z 19. edycją szkoleń