Grand Prix Japonii: będzie koronacja Vettela?

Japończycy nie mają obecnie ani kierowcy, ani zespołu, ani nawet dostawcy silników w Formule 1. To jednak nie przeszkadza tamtejszym kibicom, pełnym pasji do wyścigów od czasów silników Hondy i niezapomnianego Ayrtona Senny

Publikacja: 12.10.2013 10:00

Grand Prix Japonii: będzie koronacja Vettela?

Foto: AFP

– W tym kraju kibice kochają wyścigi – mówi Jenson Button, zwycięzca Grand Prix Japonii z 2011 roku. – Mechanicy mówili mi, że w środę na głównej trybunie siedziały już setki ludzi. Przyglądali się, jak rozstawiają wyposażenie garażu i nie przeszkadzał im nawet ulewny deszcz. To prawdziwi fani, nie tak jak w Monako!

Podobnie jest po wyścigu: kiedy nad Suzuką zapada już zmierzch, a mechanicy szybko kończą pakować samochody i sprzęt, naprzeciwko garaży wciąż siedzą kibice, oczywiście błyskając fleszami aparatów fotograficznych. Czy to przed, czy po Grand Prix – na torze jest więcej kibiców niż przez cały weekend w takich miejscach jak Szanghaj czy Bahrajn.

Każdy kierowca traktowany jest tu niczym bóstwo. Fani wykazują się niebywałą inwencją, projektując własne koszulki, transparenty z serduszkami czy też nakrycia głowy w kształcie wyścigowych samochodów. Z jednej strony japońska kultura nakazuje im zachowywać pełen szacunku dystans, a z drugiej żaden kibic nie może pozostać obojętny na obecność takich gwiazd w zasięgu ręki. Gdy kierowcy rankiem próbują dostać się na tor, ich samochody są dosłownie oblepiane wrzeszczącymi i piszczącymi fanami.

Każdy chce dotknąć swojego idola czy zdobyć autograf. Japońska powściągliwość pryska w starciu z uwielbieniem, którym kibice darzą głównych aktorów tego widowiska. Większość kierowców mieszka w hotelu położonym tuż przy torze, ale przejazd samochodem w pobliże padoku zajmuje im dużo czasu. Mimo asysty usłużnych policjantów torujących drogę, auta – zwłaszcza, gdy są to trudne do przeoczenia Maserati, którymi zazwyczaj posługują się zawodnicy Ferrari – po prostu grzęzną w tłumie.

Grand Prix Japonii tradycyjnie odbywa się w końcówce sezonu i na tym torze aż jedenaście razy rozstrzygała się walka o mistrzostwo świata – w tym trzykrotnie na korzyść Ayrtona Senny, który swoje wszystkie tytuły pieczętował właśnie na Suzuce. Dlatego wspomniany już hotel przy torze często bywał areną niesamowitych scen. W 2003 roku Michael Schumacher świętował tu swój szósty tytuł mistrza świata i po stronie strat zapisano m.in. przewróconą lodówkę i wyrzucony przez okno telewizor. Schumi postanowił także przeprowadzić dogrywkę, jeżdżąc wózkiem widłowym po padoku w towarzystwie swojego brata Ralfa oraz jego zespołowego partnera z Toyoty, Oliviera Panisa. W 1996 roku świeżo upieczony wicemistrz świata Jacques Villeneuve w towarzystwie kolegów z toru, Davida Coultharda i Miki Salo, ogolili sobie głowy na łyso, pieczętując zakończenie sezonu.

Suzuka to nie tylko fanatyczni japońscy kibice i dzikie imprezy. Tor w kształcie ósemki – dzieło holenderskiego projektanta Johna Hugenholtza – jest wymieniany jednym tchem z takimi europejskimi klasykami jak Monza czy Spa-Francorchamps. – Suzuka to jak Monako, ale ze żwirem na poboczach zamiast barier – mówi Button.

Kierowcy uwielbiają jazdę w szybkich łukach. Cały pierwszy sektor składa się właśnie z takich zakrętów: tylko pierwszy z nich przejeżdżany jest z prędkością poniżej 200 km/h. Pod koniec okrążenia w słynnym łuku 130R samochody pędzą ponad 320 km/h, a na zawodników działa przeciążenie boczne przekraczające 3,5 G. Nitka toru jest dość wąska i nie ma tu znanych z nowoczesnych obiektów szerokich, asfaltowych poboczy. Błąd kończy się albo zagrzebaniem auta w żwirze, albo mocnym uderzeniem w barierę. Trudno się dziwić kierowcom, że podoba im się rzucane przez Suzukę wyzwanie.

– Moim zdaniem Suzuka to jeden z najlepszych torów na świecie, jeśli nie najlepszy – mówi Sebastian Vettel. Kierowca Red Bulla ma szczególne powody, by lubić japoński obiekt. Cztery razy z rzędu zdobywał tu pole position i zwyciężył trzy razy – tylko w 2011 roku przegrał z Buttonem, za to miejsce za plecami kierowcy McLarena zapewniło mu drugi z rzędu tytuł mistrza świata. Teraz Niemiec ma szansę na rozwianie wszelkich wątpliwości, jeśli chodzi o prymat w tegorocznych mistrzostwach: jeśli zwycięży – a wiele na to wskazuje, biorąc pod uwagę jego formę podczas treningów i najlepszy czas w piątkowych sesjach – a Fernando Alonso nie zajmie miejsca w pierwszej ósemce, to z zapasem czterech Grand Prix Vettel zapewni sobie kolejny tytuł. Poza niesamowitymi statystykami z wyścigów w Japonii, kierowca Red Bulla zalicza też wspaniałą passę w ostatnich miesiącach. Wygrał cztery razy z rzędu, świetnie wykorzystując wprowadzone po wakacjach poprawki techniczne w swoim samochodzie. Rywale nie mają już złudzeń i nawet często cytowane przez Alonso mądrości samurajów niczego nie będą w stanie zmienić – nawet w ojczyźnie japońskich wojowników.

– W tym kraju kibice kochają wyścigi – mówi Jenson Button, zwycięzca Grand Prix Japonii z 2011 roku. – Mechanicy mówili mi, że w środę na głównej trybunie siedziały już setki ludzi. Przyglądali się, jak rozstawiają wyposażenie garażu i nie przeszkadzał im nawet ulewny deszcz. To prawdziwi fani, nie tak jak w Monako!

Podobnie jest po wyścigu: kiedy nad Suzuką zapada już zmierzch, a mechanicy szybko kończą pakować samochody i sprzęt, naprzeciwko garaży wciąż siedzą kibice, oczywiście błyskając fleszami aparatów fotograficznych. Czy to przed, czy po Grand Prix – na torze jest więcej kibiców niż przez cały weekend w takich miejscach jak Szanghaj czy Bahrajn.

Pozostało 85% artykułu
Sport
Billie Jean King Cup. Ostatnia taka noc w Maladze. Włoszki sprytniejsze od Polek
Sport
Plebiscyt na Najlepszego Sportowca Polski. Poznaliśmy nominowanych
Sport
Zmarł Michał Dąbrowski, reprezentant Polski w szermierce na wózkach, medalista z Paryża
SPORT I POLITYKA
Wielki zwrot w Rosji. Wysłali jasny sygnał na Zachód
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
SPORT I POLITYKA
Igrzyska w Polsce coraz bliżej? Jest miejsce, data i obietnica rewolucji