Widać to było wyraźnie po przegranym meczu z Trabzonsporem. Ci z piłkarzy Legii, którzy ośmielili się zostać na boisku, zbili się w gromadkę jak niegrzeczni chłopcy czekający na rozkaz. I rozkaz z „Żylety" padł: „Chodźcie do nas". Po chwili wahania skazańcy pod wodzą kapitana Jakuba Rzeźniczaka, z duszą na ramieniu, podeszli do kibicowskiej trybuny i usłyszeli ryk: „Legia grać, kurwa mać".

Ale to wcale nie był koniec upokorzenia. Potem trzeba było jeszcze podziękować za obelgi osobiście, podając rękę kibolom z pierwszego rzędu. Ludziom oczytanym w literaturze objaśniającej istotę totalitarnych systemów kojarzy się to jednoznacznie: nie wystarczy zadać ból, trzeba jeszcze, by bity podziękował oprawcy. Wspomniany wyżej Rzeźniczak ma to już za sobą: pytany przez sąd, czy herszt ultrasowskiej trybuny „Staruch" go pobił, gotowy był przyznać, że nie bił, tylko kupił mu kwiaty.

Rozumiem ten strach i współczuję Rzeźniczakowi, sam nie wiem jak bym się w tej sytuacji zachował, bo też przechodzą mnie ciarki, gdy słyszę „Starucha" na Legii. Jego głos - niezależnie od tego, do czego zachęca - brzmi jak zachęta do mordu. I ci sami ludzie, których jeszcze przed chwilą mijałem, gdy szli grzecznie na stadion, wielu z dziećmi i kobietami u boku, reagują jak posłuszna tłuszcza. Tak wygląda dziś magia futbolu, nie tylko na Legii. Obserwator meczu Pelikana z Motorem Lublin, były prezes PZPN Michał Listkiewicz opowiadał mi, że w Łowiczu było tak samo. Kibice z Lublina wezwali swoich piłkarzy i ich zelżyli, a ci stali pokornie.

Na Legii mogłoby być naprawdę pięknie, ten klub ma wszystko - tradycję, wspaniały stadion, rozsądnego właściciela, stoi za nim stolica, ale na razie nic z tego nie wynika. Przyjemność kończy się już przed meczem, gdy cichną ostatnie słowa „Snu o Warszawie". Potem jest raczej koszmar niż sen.

Argumenty moich kolegów dziennikarzy futbolowych, że tak jest na stadionach w wielu krajach odrzucam z góry. Płonące trybuny w Belgradzie, to jest ból dla kogoś, kto jechał z ojcem przez pół Jugosławii, by pójść na mecz Crvenej Zvezdy czy Partizana. Ja z moim jechałem przez pół Polski, by zobaczyć Legię, a dziś gdy obaj od dawna mieszkamy w Warszawie, on nie chce ze mną pójść na Łazienkowską. Mówi, że to już nie jego świat, woli czwartoligową Polonię, a najczęściej zostaje w domu. Może lepiej byłoby zostać razem z nim.