Pierwsza myśl: idę. Znam wszystkie piłki mundiali ostatnich pięćdziesięciu lat, więc muszę poznać i tę. Druga myśl: nie idę. Nie będę się wygłupiał. Nie mam fragmentu kręgosłupa na odcinku L4-L5, mam natomiast biodro z tytanu, a w kieszeni skierowanie na test wysiłkowy.
Ostatni mecz rozegrałem, kiedy redakcyjny kolega Michał Kołodziejczyk chodził do podstawówki, a Leo Messi miał pięć lat. Było to w roku 1992, podczas mistrzostw Europy w Goeteborgu. Dziennikarze Szwecji kontra Reszta Świata. Najpierw Bjoern Nordqvist sieknął mnie w polu karnym, a potem wraz z Ralphem Edstroemem, w dowód uznania, znieśli mnie z boiska.
Trzecia myśl: a właściwie dlaczego mam nie iść, skoro testy odbywają się tuż obok domu, na moim Ursynowie.
Do wyboru miałem buty fioletowe, niebieskie, zielone i różowe. Wszystkie z bliżej nieokreślonego tworzywa. Niestety, w moim rozmiarze były tylko różowe predatory. Różowe. Boże, jaki obciach. W dodatku sznurowane z boku, czego nie lubię.
Ale jest przyjemnie, bo w szatni i na boisku sami koledzy. Podczas jednego z testów walili tak mocno, że gdybym stał na linii strzału, to urwaliby mi głowę. Ja, gdybym chciał tak samo, urwałbym sobie nogę.