Nie jest on moim znajomym, nigdy nie rozmawialiśmy, ale intuicyjnie czuję, że to człowiek z mojego świata, bo nie wiem nic o jego życiu prywatnym, żadna Doda nigdy się do niego nie przykleiła, w celebryckim kołowrotku Fabiańskiego po prostu nie ma.
Bez wątpienia w Arsenalu – nawet jako rezerwowy – zarabia godziwe pieniądze, mógłby kupować drogie garnitury i pozować do zdjęć w kolorowej prasie, bo jest mężczyzną więcej niż atrakcyjnym, ale tego nie robi. Mój stosunek do Fabiańskiego na zawsze ukształtował Arsene Wenger, mówiąc, że nie można nie lubić jedynego w drużynie piłkarza bez tatuaży. Było to kilka lat temu, nie wiem, być może jakieś tatuaże już są, ale mam nadzieję, że nie.
Trudno powiedzieć, by wychowanek piłkarskiej szkoły w Szamotułach i warszawskiej Legii miał w sportowym życiu wielkie szczęście. Kontuzje przerywały jego karierę w kilku kluczowych momentach, jeden z nich wykorzystał Wojciech Szczęsny i wszedł na stałe do bramki Arsenalu i to o jego zarobkach, wizytach w nocnych klubach, życiowych partnerkach i wpisach w internecie było głośno.
W celebryckim świecie Łukasza Fabiańskiego po prostu nie ma i za to go lubię
Tak nowy świat wygrał ze starym i nikogo to nie dziwi. Wprost przeciwnie, Fabiański uchodzi za odmieńca, który słusznie został na ławce rezerwowych, a Szczęsny czy wielki pyskacz Artur Boruc mają to, na co zasłużyli. Nie wiem, czy tylko mój szacunek dla pana Łukasza jeszcze wzrósł po tym, jak bardzo taktownie przyjął fakt, że rodak wyparł go z bramki Arsenalu.