Przewidywać to zwycięstwo po sobocie było dość łatwo, ale z sześciu punktów przewagi Irlandczyka nad Fowlerem i siedmiu nad Garcią na dołku nr 18 zostały tylko dwa. Nowy mistrz wybrał na finał grę bardzo spokojną, nawet zachowawczą, taką, by nie stała mu się żadna większa krzywda. Na mniejszą mógł śmiało sobie pozwolić.
Będzie od poniedziałku numerem 2 na świecie (nie wyprzedził tylko Adama Scotta), zarobił 975 tys. funtów szterlingów (plus premie od sponsorów), dostał na rok do domu srebrne rękodzieło, stary dzbanek znany jako Claret Jug z wygrawerowanym na podstawie własnym nazwiskiem, dołączonym do licznych poprzedników.
– Jestem szczęśliwy, że miałem wystarczającą poduszkę chroniącą mnie przed porażką, gdyż wielu rywali dobierało się do mnie, zwłaszcza Sergio i Rickie. Mogę jednak wreszcie siąść i patrzeć na ten dzbanek, cieszyć się tą chwilą i myśleć co wypiję z niego wieczorem z przyjaciółmi i rodziną – mówił McIlroy do dziennikarzy.
Rundę skończył z wynikiem -1 (71 uderzeń), miał efektowny wynik łączny -17 (271), dwaj najgroźniejsi rywale uzyskali po -15 (273), ale tak naprawdę dużych szans na udany pościg nie mieli, choć rzeczywiście zagrali świetnie.
Rory musiał jednak wygrać, bo nie miał żadnej chwili słabości, bo potrafił doskonale dobierać taktykę gry, bo pomagała mu matka natura dając dobrą pogodę, zwłaszcza podczas pierwszej i drugiej rundy. McIlroy dołączył zatem do swego idola dzieciństwa Tigera Woodsa i legendarnego Jacka Nicklausa, tylko oni wygrali trzy różne turnieje Wielkiego Szlema przed 25. urodzinami.