Ból jest tym większy, że dotyczy klubu, zajmującego pierwsze miejsce we wszystkich możliwych klasyfikacjach: Legia jest mistrzem Polski na boisku, zajmuje pierwsze miejsce w lidze biznesu, najwięcej zarabia, ma najwyższy budżet, jest najpopularniejszym polskim klubem. A przez brak kompetencji straciła właśnie miliony euro i szansę na zarobienie kolejnych.
To się zdarza nawet w dobrych klubach, ale im klub lepszy i lepiej zorganizowany, tym ryzyko popełnienia błędu mniejsze. Za takie sprawy jak liczenie kartek i meczów, w których ukarany zawodnik nie może wystąpić odpowiada zwykle kierownik drużyny. Na Łazienkowskiej przez kilka lat pracowały w tej roli dwie osoby, które doskonale znały się na piłce i wszelkich sprawach proceduralnych: najpierw ekspiłkarz Ireneusz Zawadzki później Piotr Strejlau. Krótko mówiąc w ich czasach do takiej kompromitacji zapewne by nie doszło.
To jest bardzo bolesny dowód na to, że futbol nie jest takim samym biznesem jak każdy inny i że wiedza, połączona z najwyższymi kompetencjami w branży prawniczej, filmowej, reklamowej, browarniczej, bukmacherskiej i nie wiadomo jakiej jeszcze nie wystarcza do zarządzania klubem piłkarskim. Nie wystarcza, bo to materia specyficzna. Trzeba się na tym znać, wiedzieć kogo przyjąć do pracy, z jakim zawodnikiem i na jakich warunkach podpisać kontrakt i kiedy się z nim rozstać. Legia, jako poważny klub, zatrudnia wiele osób. Albo za dużo, albo nie takich jak trzeba (co do tego akurat - nie mam wątpliwości).
Ale byłoby niesprawiedliwie, gdyby odpowiadający zwykle za takie sprawy kierownik drużyny (w Legii jest to teraz pani, która w klubie zajmowała się flotą samochodową) został jedynym winowajcą. O tym, że Bartosz Bereszyński nie może grać powinien wiedzieć i on, i trenerzy, i kapitan a nie tylko kierownik drużyny. Jeśli mieli wątpliwości proceduralne, powinni je rozwiać. Profesjonalny piłkarz musi wiedzieć na ile meczów jest zawieszony. Tyle, że polscy zawodowi piłkarze, w większości, uważają, że nie mają żadnych obowiązków. Oni tylko biorą na mecz buty i żel. Reszta należy do kierowników drużyn, którzy dbają o zawodników jak o dzieci specjalnej troski. Wszystko robi się za nich. Potem kończą kariery i nie wiedzą jak żyć.