Ta zbieżność faktów nie jest przypadkowa. Niewielu polskich piłkarzy było na tyle dobrych, aby stać się legendami znanych zagranicznych klubów.

Lewandowski bez wątpienia należy do tego wąskiego grona. Jego walka o miejsce i pozycję w pierwszej jedenastce Dortmundu była godna podziwu. Pokazywała, jak chłopak spod Warszawy stał się wzorem profesjonalizmu w Niemczech, gdzie liczy się on najbardziej.  Przed nim udało się to tylko dwóm polskim piłkarzom: Zbigniewowi Bońkowi w Juventusie i Krzysztofowi Warzysze w Panathinaikosie. Dwie bramki strzelone przez Romana Koseckiego dla Atletico Madryt w meczu z Barceloną czy hat trick Jana Urbana  na stadionie Santiago Bernabeu w meczu Real – Osasuna to wprawdzie wielkie wydarzenia, ale epizody. Do tego jeszcze wielki finał Jerzego Dudka w finale Ligi Mistrzów Liverpool – Milan.

Może byliby przed nimi inni, gdyby w czasach socjalizmu w ramach dbałości o czystość ideologiczną władze nie zabroniły sportowcom wyjazdów do zawodowych klubów zagranicznych. Zawodowych, czyli zachodnich. W PRL puszczano piłkarzy na Zachód dopiero po ukończeniu przez nich 30, a potem 28 lat. Czyli wtedy, kiedy już powinni kończyć kariery. Bodaj największego pecha miał Kazimierz Deyna. Jego chciało pół świata, z Realem Madryt, AC Milan, Interem, Monaco, Saint Etienne i Cosmosem Nowy Jork włącznie. Gdyby trafił w któreś z tych miejsc, zapewne dziś pamiętałby o nim cały świat, a nie tylko Polska. Zawodnikiem Manchesteru City został w wieku 31 lat. Trafił do matecznika futbolowego wstecznictwa. Dariusz Wdowczyk cytował mi niedawno opinię jednego ze swoich angielskich kolegów z Reading, Raymonda Ransona, który grał z Deyną w Manchesterze. – Nie rozumieliśmy jego geniuszu. Kazali mu biegać, zamiast  podać mu piłkę, bo tylko on wiedział, co z nią zrobić – mówił Ranson. Deyna do tego prostego stylu nie pasował, w dodatku słabo mówił po angielsku, więc nie wszystko rozumiał, a to powodowało stresy, co z kolei prowadziło do nadużywania alkoholu.

Lewandowski pasuje do wszystkiego i wszystkich, mówi dobrze po niemiecku, nie ma żadnych kompleksów i stresów, więc nawet jeśli będzie chciał się napić, to nie po to, by utopić smutki. Cieszmy się jego sukcesami, wspominając tego, któremu druga połowa życia nie bardzo się udała. 23 października Kazimierz Deyna obchodziłby 67. urodziny. Nie ma go z nami od ćwierć wieku.