Pod względem sportowym aż tak wiele się nie zmieniło. Marit Bjoergen i Therese Johaug znów zagoszczą w naszych domach w porze weekendowego obiadu, od pani Justyny jak zwykle spodziewać się będziemy deseru.
A jeszcze przed Soczi przyszłość nie była wcale tak jasna – nasza gwiazda dawała do zrozumienia, że igrzyska to dla niej impreza życia, że nie jest pewna, czy potem znajdzie motywację do ciężkiego treningu. Wspominała o końcu kariery lub rocznej przerwie, czyli mówiąc wprost, byliśmy w chmurach.
Potem przyszły igrzyska, złoto, ale i poważna kontuzja. Dlatego decyzja o tym, że pani Justyna biegnie dalej, jakby tymi rozterkami w ogóle się z nami nie dzieliła, była tyleż radosna, co zaskakująca.
Latem udzieliła Pawłowi Wilkowiczowi z „Gazety Wyborczej" pamiętnego wywiadu, w którym opowiedziała o depresji i kilku innych ważnych sprawach ze swojego prywatnego życia. Wszyscy pamiętamy jakich. Reakcja ludzi była budująca, nawet internetowi nienawistnicy w większości siedzieli cicho, ale wątpliwości co dalej ze sportową karierą przybyło. Teraz, gdy wszystko jest już jasne, znów musimy stanąć na wysokości zadania. Niezależnie od tego, czy ten sezon będzie słaby, średni czy znakomity, taka szczerość pani Justyny zobowiązuje nas do radości w chwilach triumfu i dyskretnego szacunku, bez ostentacji i współczujących spojrzeń w oczy, w momentach trudnych, np. gdy Bjoergen czy Johaug uciekną pod Alpe Cermis.
Bardzo też bym chciał, aby nie odżyła polsko-norweska wojna, choć zdaję sobie sprawę, że apelowanie do tabloidów wszystkich krajów o szacunek dla rozumu jest jałowe.